Od niedawna na instagramie (i nie tylko), panuje moda na kochanie swojego ciała. Pod hasztagiem #bodypositive znajdziemy coraz więcej zdjęć, na których dziewczyny pokazują się w „niekomfortowych” pozycjach czy gorszych dniach, kiedy ich brzuch nie wygląda idealnie, a oponka wylewa się ze wszystkich stron. Ale wiecie co… nie wszystkim tym dziewczynom wierzę.

O ile sama idea ma dla mnie bardzo duże znaczenie dla zachowania równowagi psychicznej i sądzę, że wpłynie pozytywnie na wiele młodych osób, które stoją na pograniczu chorób związanych z zaburzaniem odżywiania, o tyle we mnie się troszkę gotuje, gdy widzę te wszystkie influencerki, które dla mnie trącą hipokryzją. Ale zacznijmy od wytłumaczenia…

o co dokładnie chodzi w całej tej sprawie?

Bodypositive to trend, który ma na celu pokazanie, że każdy z nas jest inny i każdy z nas ma różną budowę ciała. Niektórzy rodzą się od razu z sześciopakiem na brzuchu, inni muszą na niego ciężko pracować, a jeszcze inni będą całe życie zmagać się z nadwagą. Rzecz w tym, żeby akceptować to, jakim się jest. Chodzi też o to, aby nie wpatrywać się ślepo we wzorce z instagrama i świata show biznesu, gdzie wygląd stoi na pierwszym miejscu. Ogólne założenie jest takie, że mamy nie naśladować naszych wzorców, które obserwujemy, ponieważ nie pokazują oni nigdy 100% prawdy. Publikowane przez nich zdjęcia są starannie wyselekcjonowane spośród wielu i wiadomo, że wybiera się takie, na którym wyglądają najkorzystniej. Ale powiedzmy sobie wprost: czy my, zwykli ludzie, też tak nie robimy? Gdy chcemy wywołać zdjęcia z wakacji do rodzinnego albumu, to czy nie wybieramy tego, które nam się najbardziej podoba, bo wyszliśmy na nim dobrze, zamiast tego, gdzie właśnie kichamy? Oczywiście że tak! Jednak w świecie internetu za to influencerki się piętnuje.

Z drugiej jednak strony słusznie. Dlaczego? Bo dla osób, które naprawdę źle się czują ze swoim ciałem i chcą w nim coś zmienić, ale z różnych przyczyn nie mogą, może się to skończyć zaburzeniami, zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym. Efekty jojo są niczym w porównaniu z bulimią czy anoreksją. Ale jak się tu nie denerwować i nie szukać skrajnych rozwiązań, skoro pani Gwiazda z Instagrama ważyła kiedyś 100kg, a teraz pokazuje się z sześciopakiem na brzuchu odchudzona o 50kg? Do tego mówi jeszcze, że przecież to wszystko było takie proste, a jak się komuś nie udało, to znaczy, że jest leniem? I tu dla mnie zaczynają się schody.

Na instagramie obserwuje wiele osób, które określa się jako #fit. Ale tylko u dwóch z nich, ten post o tytule #bodypostive mnie bardzo wkurzył. Jedna z nich o budowie ektomorficznej (zawsze szczupła, wysoka, nie wie co to nadwaga i może jeść wszystko co chce), pisze o tym, że i ona miewa gorsze dni. Ale nie wstawia zdjęcia z gorszego dnia, tylko specjalnie nabiera powietrza do brzucha, wypina się nienaturalnie i pozuje tak, żeby wyjść na najgrubszą na świecie. Druga natomiast wstawia co jakiś czas zdjęcie swojej metamorfozy, podczas której schudła 30kg. Za każdym razem tekst „ty też tak możesz – też byłam nieszczęśliwa ze sobą i w końcu się za siebie wzięłam – tylko rusz tyłek”. Ale nagle wstawia fotkę z równie nienaturalnie wydętym brzuchem pisząc, że ona zawsze siebie akceptowała. Sorry, bulshit jakich mało! Ale jak ma się 100k obserwujących, to ludzie to kupią. Nie pamiętają tego, co pisała wcześniej, bo nie o to chodzi.

Psychika, nasze nastawienie do tego co robimy, ma ogromne znaczenie w realizacji postanowień. Ja nigdy nie nosiłam rozmiaru 36 (noszę dopiero od niedawna i to też nie przy każdych ubraniach), nigdy nie miałam płaskiego brzucha, chociaż byłam aktywna. I mówię to wprost: nigdy nie wstawię do internetu zdjęcia, na którym źle wyglądam. Z tego samego powodu, że do albumu też bym go nie wkleiła. Mój instagram, mój blog czy facebook to miejsce, gdzie chcę również siebie samą motywować. Moim celem jest mieć płaski brzuch, ale też doskonale wiem, dlaczego go do tej pory nie mam. Owszem, są dni kiedy wyglądam naprawdę źle, bo np. jestem spuchnięta przed okresem. Ale wiem o tym, że źle wyglądam i źle się z tym czuję. I na pewno, jak 99% kobiet, nie robię sobie wtedy zdjęcia do internetu. Dlatego właśnie nie wierzę tym influencerkom, bo niektóre z nich, przeczą same sobie.

Jestem zdania, że każdy powinien siebie akceptować, a jeśli jest coś co chce zmienić, to ma prawo do tego dążyć. Znam dziewczyny o rozmiarze XS, które siłą i kondycją NIGDY nie dorównają dziewczynom noszącym rozmiar L. I kiedy na zajęciach fitness mam grupę świeżo upieczonych mam, które co chwila poprawiają bluzki, żeby tylko zakryć luźniejszą skórę po ciąży, to irytuję się tym, że skupiają się wtedy na wyglądzie, a nie na treningu. Niektórym po prostu potrzeba więcej, a niektórym mniej czasu. Pisałam zresztą o tym, gdy zastanawiałam się, dlaczego poszedł taki hejt na Anię Lewandowską. Z jednym się jednak nie pogodzę: z pospieszaniem kobiet po porodzie do osiągnięcia sylwetki idealnej. Na to potrzeba czasu – więcej lub mniej i na pewno nie za wszelką cenę.

Internet jest jednocześnie wspaniały i okropny. Z jednej strony to kopalnia inspiracji i motywacji, z drugiej powoduje mętlik w głowie i obniża naszą samoocenę. Dlatego należy myśleć zdroworozsądkowo i kierować się rozumem. Młodzi ludzie powinni być uczeni przez swoich rodziców, że świat nie jest tylko czarno-biały i nie ma ludzi grubych (brzydkich) i chudych (pięknych). To nie kalos-kagatos. Jest wiele odcieni szarości, ale też wiele kolorów, które należy zauważać. Ja nie kocham w pełni swojego ciała, bo chciałabym w końcu mieć ten płaski brzuch i kaloryfer, ale wiem, ile to jeszcze pracy ode mnie wymaga. Ale kocham je za to, że chociaż podnoszenie 6kg kettla czasem sprawia mi trudność, to jednak potrafi przez pół dnia nosić 12kg syna na rękach (od tego matkom rzeźbią się bicepsy 😉 ) i potrafi nagle znaleźć niekończące się pokłady energii na bieganie za dzieckiem po parku, podczas gdy przebiegnięcie 3km sprawia trudność.

Ale przede wszystkim kocham swoje ciało za to, że W OGÓLE POZWALA MI TRENOWAĆ! Że jednak sprawna fizycznie i mogę pracować nad sobą. Tak, żeby stać się najlepszą wersją samej siebie, a nie kogoś innego.

Mam nadzieję, że moje wypociny są dla was w pełni zrozumiałe i że emocje nie wzięły tu góry i da się posklejać to w całość. Ciekawa jestem, co wy sądzicie na ten temat i czy was też czasem wkurzają „idealnie-nieidealne” laski z Instagrama?

 

2 thoughts on “#bodypositive – dlaczego warto kochać swoje ciało, ale nie wierzyć wszystkim influencerkom”

  1. Dorota, to bardzo mądra postawa. Myślę, że Body Positive ma ogromny sens. Ale to trochę jak z hashtagiem „nomakeup” i tymi zdjęciami, na których nie ma może kresek jaskółek i czerwonej szminki, ale odpowiedni kąt, oświetlenie i filtr wygładzający buzię robią swoje. Krótko mówiąc – bywa sztuczny i niektóre jego wcielenia z „fitstagramów” trzeba pewnie traktować z dużym przymrużeniem oka. Z drugiej strony myślę sobie o własnych doświadczeniach, jako osoby o z natury szczupłej sylwetce, z której mimo wszystko nigdy nie byłam zadowolona. Dopiero teraz uczę się akceptacji i tego, że czego byśmy nie robili, ciało nigdy nie będzie doskonałe. Jeśli Body Positive pomaga w uświadomieniu sobie tego choć jednej osobie – to jestem w stanie przeboleć nawet te bullshity, które czasem wypływają w jego kontekście 🙂

    1. No ja też się już tego nauczyłam, względem siebie, że patrzę z przymrużeniem oka, ale widzę ile młodych dziewczyn tego nie rozumie i ich mi jest szkoda.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *