Nigdy nie sądziłam, że jedno wydarzenie w życiu może tak znacząco wpłynąć na jego całą resztę. A jednak tak się stało. Dzisiaj wam opowiem, jak ostatnie 365 dni mnie zmieniło…

Ok, a teraz już mniej poważnym tonem. Dzisiaj jak widzicie ten post jest niejako bonusowy. Postanowiłam podzielić się z wami moimi refleksjami w dniu pierwszych urodzin mojego synka. Naprawdę nie wierzę, że minął już rok! Kiedy? Jak dziś pamiętam jak trafiłam do szpitala i jak moim oczom po raz pierwszy ukazała się ta słodka buźka, która wywróciła nasze życie do góry nogami.

Przez pierwsze dwa miesiące byłam jak nieprzytomna. Prawie dosłownie. W mojej głowie siedział obraz mamy, która trzyma na rękach swoje dwu miesięczne dziecko i chwali się super figurą. Oj Doris…ty naiwna babo… Prawda była jednak taka, że przecież wcześniej i tak nie mogłam ćwiczyć, bo okres połogu zakazuje treningów. Poza tym…podczas spania nie da się ćwiczyć. Serio, zasypiałam w każdej możliwej pozycji. I tego mnie m.in. nauczył ten rok. Że z osoby, która nigdy nie potrafiła zasnąć w ciągu dnia, zmieniłam się w osobę, która marzyła wyłącznie o drzemce w ciągu dnia. I nadal marzy, ale teraz już nie jest tak lajtowo.

Nauczyłam się też, że nie należy oceniać innych, jeśli nie było się w takiej samej sytuacji. A mam tu na myśli po prostu macierzyństwo(i nie tylko). Dawniej uważałam, że matki na macierzyńskim mają mnóstwo czasu. No przecież opieka nad dzieckiem nie może być trudna? Dzisiaj przepraszam za swoje słowa. OPIEKA NAD DZIECKIEM JEST BARDZO TRUDNA I CZASOCHŁONNA! Ostatnio cały dzień przesiedziałam na podłodze z dzieckiem, które cały czas bawiło się jednocześnie trzymając mnie za palec. Gdy tylko próbowałam się uwolnić, żeby np. sięgnąć po jego jedzenie, był wielki ryk, a spokój dopiero gdy znów usiadłam. Gdy mąż wrócił do domu o 16:30, ja wyglądałam jak po nieprzespanej dobie. Nie powinnam być zmęczona, bo nic nie robiłam? Hmmm…pomyślmy…Pranie zrobione (bo dziecko na chwilę zafascynowało się pralką), obiad dla dziecka ugotowany (jakimś cudem, bo krojenie warzyw i gotowanie z dzieckiem uwieszonym na nodze zajmuje trzy razy więcej czasu, bo przecież otwiera szuflady, próbuje zjeść kocie żarcie, chce koniecznie pobawić się sztućcami, a to zaraz walnie się głową o terakotę…), naczynia niepozmywane (dlaczego patrz punkt poprzedni), miliard pieluch zmienionych (a przy tym krzyk i wrzask, bo on nie chce leżeć, bo to jest nudne, a on chce ganiać kota i zamiast 2 minut trwa to 10) i próba uspokajania dziecka płaczącego bez powodu…Nie…nic nie zrobiłam.

Ostatni rok nauczył mnie też spontaniczności. I to nie chodzi o takiego spontana: Hej! Może zamiast serialu w TV obejrzymy film w kinie? Nie. Nauczyłam się reagować szybko i szukać rozwiązań zastępczych, gdy cały mój misternie przygotowany w głowie i na kartce plan dnia legł w gruzach w 5 sekund. Dzisiaj napiszę post na bloga, zrobię fotki i do tego nagram filmik na youtuba. Taaa…chciałabym!

Zdecydowanie bardziej zmieniły mi się też priorytety. Oczywiście dziecko jest na pierwszym miejscu, więc wszystko inne jest mniej ważne. Nawet praca. Chociaż muszę przyznać, że zawód instruktora fitness daje taką możliwość, że zabieram dziecko ze sobą na zajęcia i nie martwię się, czy wszystko z nim w porządku. Widzę jak bawi się z innymi dziećmi na zajęciach dla mam, a uczestniczki chyba bardziej mi ufają, bo wiedzą, że ja dokładnie rozumiem ich problemy i gorszą formę danego dnia. Na wieczorne zajęcia nie mam problemu co zrobić z dzieckiem, bo jest z nim mąż, albo są o tak późnych godzinach, że młody już śpi. Pracą, także blogiem czy kanałem na youtubie, zajmuje się wtedy, kiedy mogę. Jak mi się udaje, szykuje posty i filmiki na zapas. A co jak nic nie mam? Oczywiście pierwsze chwile się złoszczę, ale potem luzuje. W końcu to moje miejsce, a ja doskonale wiem, że za brakiem nowego wpisu czy filmiku nie kryje się lenistwo, lecz brak możliwości pracy.

Ale z drugiej strony stałam się też bardziej wymagająca wobec klientów czy współpracowników. I tutaj moja „spontaniczność” ma swoje granice. Kiedyś nie przeszkadzało mi, że w ostatniej chwili, gdy jestem już prawie pod klubem, moje zajęcia zostają odwołane z różnych przyczyn. Stwierdzałam: trudno, to teraz mam dodatkowy czas dla siebie i mogę zrobić coś tam! I te coś tam to rzeczy, które planowałam na później, albo nie miały  określonej daty realizacji. Teraz, gdy po wielkiej bitwie stoczonej z dzieckiem ubiorę je w kombinezon, spakuje torbę z jego wszystkimi niezbędnymi rzeczami (wszystko potrzebne, a wygląda jakbym wyjeżdżała na tydzień), zabiorę swoją torbę, wezmę wózek, zapnę go po ponownej walce w fotelik samochodowy, wrzucę wszystkie torby i wózek do bagażnika, wsiądę do samochodu, w końcu ruszę i gdy po drodze dostanę informację, że zajęć nie ma…KREW MNIE ZALEWA! Zawsze szanowałam czas swój i innych, ale teraz czas zyskał dla mnie dodatkową wartość, której nie da się zwrócić. Wyjście z dzieckiem z domu, zwłaszcza zimą, to naprawdę długi proces, bo dzieci nie lubią być przebierane. Rozumiem sytuacje wyjątkowe, ale mimo wszystko wolę wcześniej mieć pewność, że zajęcia się odbędą. Oczywiście także sytuacje gdy zajęcia są odwołane wcześniej, a nawet nie muszę zabierać na nie dziecka, ale nikt mnie nie poinformował, też mnie wkurzają 100 razy bardziej.

Z drugiej strony stałam się odrobinę bardziej cierpliwa. Jestem cholerykiem i jestem do tego niecierpliwa. Gdyby to było możliwe to chciałabym wszystko na już, a nawet wcześniej. A najlepiej to na wczoraj. Nienawidzę czekania. Teraz jest trochę lepiej. Są sytuacje, w których już dawno bym wybuchła. Zamiast tego na spokojnie biorę głęboki wdech i resetuje się próbując od nowa. Co nie znaczy, że nadal się nie wnerwiam, gdy coś mi nie wychodzi 😉

W tym wszystkim dowiedziałam się też, że moje dawne narzekanie na brak czasu było bezpodstawne. To naprawdę zadziwiające jak człowiek po pewnym czasie zauważa, ile wolnego miał wcześniej, a mimo to narzekał, że doba jest za krótka i się nie wyrabia z obowiązkami. Miałam pracę 8-16, a mówiłam, że nie mam kiedy serialu obejrzeć albo poczytać książki. Teraz się zastanawiam, co mi tak ten czas zajmowało?

Przekonałam się też osobiście, że relaks i odpoczynek mają naprawdę duże znaczenie. Regeneracja organizmu jest niezwykle ważna! Co prawda mogłabym zarwać noc i napisać zapas postów na bloga. Ale czy to miałoby sens, gdybym robiła to na wpół przytomna? Jestem pewna, że nie byłyby to teksty dobrej jakości, a na każdym z nich korektorzy mieliby pole do popisu. Dlatego czasem zamiast pracy czy treningu wybieram długą kąpiel czy po prostu leżenie na wersalce i przeglądanie internetu. Człowiek nie robot i nie jest w stanie pracować na pełnych obrotach 24/7. Może i relaksuje się w mało ambitny sposób, ale odpoczynek nie musi być ambitny, lecz wyciszający i regenerujący.

Czy coś jeszcze? Ano okazało się, że człowiek, który nie widzi potrzeby wychodzenia z domu wtedy, kiedy nie musi, nagle dostaje świra, gdy przez smog nie może wyjść na spacer. Bardzo polubiłam spacery i w zasadzie stały się one moim nawykiem.

Oduczyłam się też planowania co do minuty. No dobra…tak na serio to nadal się tego uczę. Co prawda lubię listy To Do, bo uważam, że dzięki nim łatwiej jest spamiętać wszystkie obowiązki, ale już nie narzucam sobie ścisłych ram czasowych. Poza tym nawet jeśli coś zaplanuję, to potem się okazuje, że dziecko ma inne plany – kompletnie różne od moich. I nie da się nic zrobić. Koniec. Kropka.

I to tyle. Naprawdę teraz na własnej skórze przekonuje się, że dzieci szybko rosną. I to nie jest powiedzenie od tak. Dziecko wyzwala w człowieku dodatkową energię, której dotąd nie można było znaleźć. A zresztą…DZIECKO ZMIENIA WSZYSTKO!

Mimo wszystko jest fajnie…naprawdę fajnie. Jest najlepiej 🙂

Wszystkiego najlepszego synku!

 

 

 

Zapisz

Zapisz

2 thoughts on “Jeden rok z życia”

  1. Świetny, szczery wpis. Bardzo podziwiam każdą matkę, wydaje mi się, że ja bym nie podołała, ale wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono 🙂

    1. Dziękuję bardzo 🙂 Jest dokładnie tak, jak piszesz: wiemy o sobie tyle, dopóki nie znajdziemy się w danej sytuacji. Na pewno dałabyś radę 🙂 Na tyle, na ile cię znam, wiem, że zrobiłabyś wszystko, żeby i dziecko było szczęśliwe, i żebyś ty czuła powiew „normalnego”, nie dziecięcego świata 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *