No i minął marzec. Pierwszy z sześciu miesięcy mojego urlopu wychowawczego. Ja się standardowo pytam „kiedy”? No naprawdę nie ogarniam tego upływu czasu. Ale trzeba przyznać, że dużo się działo 🙂

Treningowo to był ubogi miesiąc. Chyba jeszcze nigdy nie ćwiczyłam tak mało jak w ostatnim czasie. Oczywiście od razu poczułam, jak  bardzo to się odbiło na mojej formie i jak bardzo osłabiło się moje ciało. Czas narzucić sobie rygor 😉 A będzie trochę łatwiej, bo udało mi się odkupić po okazyjnej cenie od właścicielki jednego klubu kettle, step, wałek do rolowania i kostkę do jogi. Zwłaszcza z kettli się najbardziej cieszę 🙂

Za to było więcej spacerów, bo pogoda – chociaż w kratkę – bywała naprawdę przyjemna 🙂

Zapadła też decyzja o pierwszym wspólnym wyjeździe z moim synkiem. Będziemy tylko my we dwoje, więc jednocześnie cieszę się i denerwuję. O ile mi się uda, to pewnie na bieżąco będę więcej publikować na Instagramie, więc jeśli mnie tam nie śledzicie, to koniecznie zróbcie to teraz 🙂

W marcu kontynuowaliśmy nasze wycieczki po miejscach stworzonych dla dzieci czyli salach zabaw i klubokawiarniach. Niedługo będzie kolejny post z tej serii, a jeśli nie czytaliście pierwszego, to zaległości możecie nadrobić TUTAJ.

Tak w ogóle to moje dziecko było najszczęśliwsze pierwszego dnia miesiąca, bo poznało swojego idola czyli Boba Budowniczego. Muszę przyznać, że ten event był całkiem fajnie zorganizowany. Zwłaszcza, że była też okazja, żeby pojechać już w piątek, kiedy nie było jeszcze takich tłumów jak w weekend.

Dwukrotnie odwiedziłam też działkę, bo w tym roku przyszła pora na odświeżenie naszego domku, chociaż mam wrażenie, że jeszcze długo będę się do końca „urządzać”. To prawie jak remont mieszkania 😉 Ale muszę przyznać, że wieś i las zimą mają swój urok 🙂

A wiecie z czego jeszcze się cieszę? Poszliśmy z mężem na randkę. I było wszystko co najlepsze: byliśmy tylko we dwoję, w luźnych ciuchach, zjedliśmy pizzę, wypiliśmy piwo i zagraliśmy w bilarda. Jestem kiepskim graczem, ale radochy jaką z tego mam nikt mi nie zabierze! 🙂

Fajnie było też spotkać się z koleżankami i móc porozmawiać z kimś dorosłym 🙂 Z Wiolą (pozdrowienia Wiola!) znam się od przedszkola. Przyjechała do mnie ze swoją córeczką i wiadomo było, że może czuć się jak u siebie. I naszła mnie taka refleksja: nasi rodzice się znają, chodzili ze sobą do szkoły, tak jak i my razem. Wszyscy mieszkaliśmy na jednym osiedlu i te nasze relacje są takie bardzo „swojskie”. I ja pomyślałam sobie, że nasze dzieci już tego nie doświadczą. Bo i my się wyprowadziłyśmy z rodzinnego podwórka. A Wiolka z kolei pomyślała sobie o tym, że jak mi powie „O rany, ale masz brzydką bluzkę!” to ja się nie obrażę (to prawda – po prostu co innego jej odpsyknę ;)), natomiast jak ona powie to swojej niedawno poznanej sąsiadce, to ta się obrazi i tyle było ze znajomości. Wiecie, takie tam rozkminy starych ludzi 😉 Macie takie znajomości jeszcze z dzieciństwa?

Aha, pewnego dnia do drzwi zapukał kurier z całkiem uroczą przesyłką od wydawnictwa Znak. O Kayli Itsines pisałam w ramach serii Fitstagram, dlatego tym bardziej się ucieszyłam, gdy dostałam jej najnowszą książkę 🙂

Na blogu natomiast w końcu trochę się ruszyło. Co prawda z opóźnieniem opublikowałam podsumowanie lutego, ale niedługo po nim opowiedziałam o tym, dlaczego zdecydowałam się zawiesić działalność i zostać w domu z dzieckiem. Opowiedziałam też o akcji #bodypositive, która wzbudza we mnie mieszane uczucia, a także wytłumaczyłam na czym polega trening dla osób początkujących. A ponieważ miałam wenę do pisania, to jeszcze opowiedziałam o aktywnościach, do których nikt mnie nie zmusi 😉

Na kwiecień mam jak zawsze dużo planów, ale to życie weryfikuję, ile z nich uda się zrealizować. Najważniejsze dla mnie jest to, że w końcu jestem spokojna i udaje mi się nadrobić wszystkie zaległości, które nagromadziły się w ciągu ostatnich miesięcy. Na chwilę obecną czekam na nasz wyjazd i niczym innym teraz nie żyję 🙂 A jak tam wasz marzec? Było fajnie?

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *