Od 2,5 roku oficjalnie pracuję jako freelancerka. Po wielu latach tułania się od jednej firmy do drugiej, uważam że praca jako wolny strzelec dała mi dużo więcej niż wszystkie „etaty” razem wzięte. Kiedyś etat i praca w korpo były moim marzeniem. Teraz mówię: „nigdy w życiu!”. Dlaczego?

Nie zamierzam opisywać dokładnie swojej historii i opisywać każdej pozycji z cv. Jedyne co mogę stwierdzić, to fakt, że prace studenckie, dorywcze, wcale nie wyszły mi na dobre. Zaśmieciły moje cv, ponieważ niestety było ich dużo – za dużo!. W jednej pracy byłam tylko raz w tygodniu na maksymalnie 3 godziny, więc musiałam mieć coś jeszcze oprócz tego. Innym razem zmieniałam call center co chwila, bo ciągle nie mogłam dopasować godzin pracy do grafiku. Ostatecznie, żeby nie zawalić roku na studiach, zrezygnowałam z całkiem dobrej posadki na śmieciówce. Po studiach żmudne poszukiwania pracy. Chciałam mieć etat, chciałam się związać z jakąś firmą na dłużej i chciałam, żeby firma była tak samo fair wobec mnie, jak ja jestem wobec niej. Marne marzenia. Zamiast tego dokładano mi obowiązków bez żadnych podwyżek czy chociażby zmiany umowy z umowy na dzieło na umowę zlecenie. Mimo że obiecano etat. Później marne staże, na których za całą moją robotę szefostwo zbierało laury, a ja nawet jednego marnego „dziękuję” nie usłyszałam.

Nigdy nie byłam roszczeniowa i nie uważałam, że coś mi się należy od tak. W każdą pracę się angażowałam, starałam się jak najwięcej nauczyć. I kiedy wychodziłam ostatni raz z danej pracy słyszałam „szkoda że odchodzisz, jesteś w tym dobra”. Ale nikt nie zadbał o to, żeby spróbować mnie zatrzymać. Bo po co? Zaraz się znajdzie jakiś student, który będzie brał wszystko i uważał, że tak jest ok.

Dla mnie nie było to ok. Punktem krytycznym była dla mnie praca, w której potajemnie zwalano na mnie wszystkie niepowodzenia i zrobiono ze mnie kozła ofiarnego, żeby nie wyszło na jaw, że zawala poziom wyżej. Miałam dość!

Już w trakcie studiów co jakiś czas pisałam różnego rodzaju teksty. Bardzo dorywczo. Po tych wszystkich niepowodzeniach, po kilkumiesięcznym bezrobociu, za namową męża, postanowiłam założyć firmę. I od tamtej pory wiele się zmieniło.

Może nie jestem super freelancerem, który zarabia kokosy, ale jednak jest mi dobrze z pracą jaką mam. Nawet jeśli są gorsze miesiące to wiem, że wynikają one wyłącznie z tego, że więcej czasu muszę poświęcić dziecku i nie mogę wziąć tyle zleceń czy godzin fitnessu ile bym chciała.

Jednak niezmiernie cieszy mnie fakt, że sama sobie jestem szefową. Jeżeli coś nie idzie po mojej myśli, to tylko do siebie mogę mieć pretensje. Zastanawiam się wtedy, co mogę zrobić, żeby było lepiej. Gdy klient pisze do mnie wiadomość, że coś jest do poprawy, i ja widzę, że ewidentnie ma rację, od razu sama sobie daje feedback, co mogę poprawić, jak pracować lepiej i efektywniej. I muszę przyznać, że przysłowiowy opiernicz od szefowej jest łagodniejszy 😉

Praca na etat daje stabilizację, ale jest też coś, czego wiele osób nie lubi, a z czym ja nie mam problemu. Chodzi mi o elastyczność pracy. Pracuję wtedy, kiedy mogę i kiedy chcę. Oczywiście muszę myśleć o tym, czy zarobię chociaż tyle, żeby opłacić ZUS, ale nie muszę chora przychodzić do pracy i nie muszę liczyć na łaskę szefa odnośnie wymarzonego terminu urlopu.

Kiedy chcę, pracuje w piżamie. Gdy nie mam akurat nic do zrobienia, bo np. czekam na informację zwrotną od klienta, to mogę zrobić wszystko, co nie jest z pracą związane, ale czego nie mogłam robić na etacie. Mogę wyjść w ciągu dnia na zakupy, gdy nie ma kolejek w sklepie, mogę wyjść na spacer, a nawet mogę leżeć na kanapie, czytać gazetę albo oglądać film. Po prostu czas oczekiwania wykorzystuję tak jak tylko mogę.

Nikt nie rozlicza mnie z godzin pracy. Ode mnie samej zależy ile czasu poświęcę na pracę i czy dany projekt zakończę wcześniej czy później. Nikt nie ma do mnie pretensji, jeżeli przy braku weny zacznę przeglądać portale społecznościowe czy „ambitnie” czytać pudelka, zamiast siedzieć i udawać, że coś robię.

Jeżeli jest coś, co wykracza poza obszar mojej wiedzy i na czym się kompletnie nie znam, mogę odmówić zlecenia. Nie muszę się męczyć i tłumaczyć przed szefem, dlaczego dana rzecz mi nie idzie. Oczywiście mogę się douczyć, ale jest to zawsze moja wola. Nikt nie zmusza mnie do robienia tego, czego nie chcę.

I najważniejsze: nikt nie zbiera laurów za mnie. Jeżeli dobrze zrobię swoje zadanie, a klient będzie zadowolony i napisze mi o tym, to będę o tym wiedzieć. Nikt nie zatai przede mną tej wiadomości i nie przypisze zasług sobie.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą lubię we freelancingu. Jeżeli dany projekt mnie przestanie satysfakcjonować, mogę albo negocjować warunki, albo po prostu zastąpić go innym.

Oczywiście praca na swoim i jako freelancer ma też i minusy. Nigdy nie wiem, kiedy akurat dopadnie mnie wena i będę miała nagłą potrzebę zapisania pomysłu, żeby mi nie uciekł. Czasem jest też tak, że do niektórych artykułów robię research „po godzinach”. Wynika to z tego, że podczas pracy google i wszystkie algorytmy zaczynają się skupiać wokół konkretnego tematu i później podpowiadają mi ciekawe artykuły, badania, w czasie wolnym. Wtedy nie zrzucam tego tylko czytam, albo chociaż zapisuję linka, żeby móc ewentualnie wykorzystać informację, które znalazłam. I nie zapominajmy o tym, że nawet mając księgową, też muszę pilnować tej strony działalności, która jest związana z finansami. To jest praca, którą muszę wykonać (wystawienie faktur, przygotowanie dokumentów), a za którą wynagrodzenia nie dostaję, bo dostaję je tylko np. za przeprowadzone zajęcia lub napisany tekst. Mam też swoje strony www, które muszę aktualizować czy social media, która stanowią podstawę marketingu w dzisiejszych czasach. To też jest moja praca, którą muszę wykonać i najczęściej ją się wykonuje wtedy, gdy nie dostaje się tych płatnych zleceń.

Elastyczność, niezależność, możliwość wyboru i satysfakcja. To wszystko sprawia, że nie wyobrażam sobie powrotu na 8 godzin codziennie do pracy dla kogoś. Oczywiście nie mówię nigdy, bo życie pisze różne scenariusze. W obecnej sytuacji życiowej, gdy wiedziałam, że nie chcę zapisywać dziecka do żłobka, praca jako freelancer jest dla mnie idealnym rozwiązaniem. Może nie pracuje tyle ile bym chciała i ile bym mogła, ale cieszę się, że mam realny wpływ na swoją pociechę. Cieszę się tym, że mogę spędzać z nim czas tak jak tylko my chcemy i nie ograniczać się do kilku godzin. Wsparcie męża i zrozumienie w gorszych momentach jest również niezwykle cenne. Tak jest mi dobrze i mogę powiedzieć głośno, wyraźnie i że tak, na 100% LUBIĘ SWOJĄ PRACĘ! 🙂

2 thoughts on “O tym co mi dał freelance i dlaczego nigdy nie wrócę na etat.”

  1. Zgadzam się w 100% i też nie chciałabym już wracać na etat. Mam nadzieję, że życie mnie do tego nie zmusi… Etat kojarzy mi się ze straszną stratą czasu.

    1. Trochę zabawnie brzmi ta „strata czasu”, ale doskonale rozumiem o co chodzi 🙂 Ja najgorzej wspominam to wieczne ciśnięcie na wykonanie zadania, kiedy kompletnie nie miałam weny i chciałam się zająć czymś innym, ale nie mogłam, bo tamto to priorytet :p

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *