Nie jestem dietetykiem, ale wiem, że warto się zdrowo odżywiać. Uważam że to, co znajduje się na naszym talerzu, ma wpływ na nasze samopoczucie i zdrowie. Często słyszę ty się nie musisz martwić, bo zawsze pewnie jadłaś zdrowo”. No dobra…robię rachunek sumienia i opowiadam wam zatem, jak to było i jest z moją dietą.

Wbrew opiniom niektórych nie zawsze jadłam zdrowo. Oj nie. Lubiłam słodycze, gazowane napoje i fast foody. Spożywałam gotowe posiłki w mrożonkach, które śmierdziały chemią na kilometr. Jadłam nieregularnie, a czasem jadłam bardzo mało. W trakcie studiów było najgorzej. Łączenie studiów z pracą i życiem towarzyskim skutkowało tym, że kupowałam sobie zupki w proszku. Zdarzało się, że na obiad jadałam rogalika z czekoladą i popijałam colą. I czasem to było całe jedzenie na dzień. Gdy to wspominam wcale się nie dziwię, że waga skoczyła w górę, a ciuchy stały się za ciasne.

Opamiętałam się całe szczęście tuż przed rozpoczęciem studiów drugiego stopnia. Wtedy to zobaczyłam swoje zdjęcie z imprezy rodzinnej, na którym pałaszuje karpatkę. O mój boże! Kim jest ta dziewczyna na zdjęciu? Naprawdę nie wierzyłam, że tak wyglądam. Ale fotki nie pokaże nigdy w życiu! Tego samego roku zaręczyłam się i razem z narzeczonym postanowiliśmy, że trzeba jakoś wyglądać na własnym ślubie. Uzbrojeni w karnety open na siłownię ruszyliśmy żwawo walczyć o zgrabniejsze ciała. A potem pałaszowaliśmy zamówioną chińszczyznę. Co za niereformowalni ludzie! :p Ostatecznie poszliśmy po rozum do głowy i stwierdziliśmy, że warto jeść zdrowo, a przede wszystkim regularnie.

I to była pierwsza zmiana. Wprowadziliśmy 5 posiłków dziennie. Na początku było trudno, ale żołądek szybko się przyzwyczaja i szybciej trawi pożywienie zamieniając je na energię. Metabolizm działał jak należy. Było dobrze. Wkrótce też pojawiły się stałe godziny posiłków. Możecie nie wierzyć, ale już od 3,5 roku śniadanie jem ok.godz. 8, drugie śniadanie między 10:30 a 11, a obiad jem zawsze o 13. Kolejne godziny posiłków zależą od tego, jak rozkładają się na dany dzień plany treningowe.

To co na początku działało, po pewnym czasie się zepsuło. Nie wiedzieliśmy czemu, ale czuliśmy się źle. Bardzo często czuliśmy ból brzucha i mieliśmy wrażenie wiecznego wzdęcia. No kurczę! Jak to?! Co znowu jest nie tak? I jakoś tak zupełnym przypadkiem mój obecny mąż usłyszał o diecie bezglutenowej i zaczął czytać o niej ciut więcej. Przekazywał mi nowinki na bieżąco, a ja mówiłam, że to raczej nie dla nas, bo nie mamy celiakii. Ale ostatecznie YOLO, raz się żyje i ryzyk fizyk. Możemy spróbować. Sama zaczęłam czytać, bo w końcu trzeba było dostosować do diety zawartość lodówki.

I przyszło najgorsze. Lista produktów zawierających gluten była tak duża, że nie wierzyłam, że jeszcze kiedykolwiek zjem coś dobrego. No to teraz szybka rewizja posiłków. Gdy przeanalizowaliśmy nasze menu, okazało się, że jemy strasznie dużo pieczywa. Pani z piekarni pytała się mnie, czy te ilości pieczywa, które kupuję, mrożę i zostawiam na później. Ja na to śmiało że nie. Wróciłam do domu z 4 bochenkami chleba i tak pomyślałam, że chyba znalazłam winowajcę naszego złego samopoczucia.

Zaczęliśmy od odstawienia pieczywa. Zamieniliśmy je na styropian. A tak na serio to na wafle ryżowe, ale tak w skrócie mówi na nie mój luby 😉 Nie chcieliśmy jednak jeść tego aż w tak dużych ilościach, więc kombinowaliśmy ze śniadaniami i kolacjami. W menu pojawiło się więcej sałatek i potraw z jajek, a także jogurty na wypasie (czyli z owocami itd.).

Było lepiej, ale jeszcze nie do końca. Wydrukowałam więc listę produktów zawierających gluten, a z naszej spiżarki wyleciały makarony i niektóre kasze. Było ciężko. Naprawdę. Ale ostatecznie, przy rygorystycznym trzymaniu się tej diety, osiągnęliśmy to, co chcieliśmy. Mniejszą wagę i dobre samopoczucie. Czuliśmy się dobrze i nie obawialiśmy się, że nagle zaatakuje nas ból brzucha.

Wbrew pozorom wcale nie narzekaliśmy na kulinarną nudę. Zmiana diety zachęciła nas do poszukiwania nowych inspiracji kulinarnych. W ten sposób poznaliśmy bardzo dużo pysznych i zdrowych przepisów. Po dłuższym czasie stosowania diety bezglutenowej przeprowadziliśmy na sobie jeszcze jeden eksperyment. Do naszej diety częściowo powrócił gluten. Oznaczało to tyle, że po kolei sprawdzaliśmy, czy po produktach z glutenem znów będziemy czuć się gorzej. Wyniki były jednoznaczne: źle czuliśmy się po produktach pełno pszennych i zawierających mąkę pszenną. Każdy rodzaj pieczywa działał na nas niekorzystnie. Natomiast kasze czy makarony jedzone od czasu do czasu nie powodowały u nas żadnego dyskomfortu.

Jak to wygląda obecnie? Obecnie znów powróciliśmy do okresu pełnej eliminacji glutenu. Jednak gdy ktoś mnie pyta na jakiej diecie jestem, odpowiadam że na żadnej. Bo to prawda. Moja dieta jest zbilansowana, pełna warzyw i owoców, a posiłki w niej spożywane są w regularnych odstępach czasu. Dodaje tylko, że ograniczam gluten i biały cukier. I to by było na tyle. Oczywiście jestem tylko człowiekiem i zdarzy się, że zjem czekoladę czy gofra (mniam!). Ale robię to tak rzadko, jak tylko się da. Po prostu szybko czuję na sobie, że folgowanie nie wychodzi mi na zdrowie.

A wy, jak się odżywiacie? Chętnie poczytam o waszych dietach i sposobach na zdrowe gotowanie.

 

Zapisz

One thought on “Moja dieta: zwierzenia instruktora”

  1. jajka, olej kokosowy, warzywa, owoce, płatki owsiane, kasze, ryż, awokado,indyk, łosoś, tuńczyk, orzechy, nasiona, pestki,banany, sporo bananów… po taka moja podstawa 🙂 a, jeszcze mleka roślinne, jogurt naturalny i twaróg, ale nie za dużo 🙂 minimum białej mąki, słodyczy, fast food. cheat meal raz w tygodniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *