Jesteśmy świadomi tego, że warto zdrowo jeść, że warto ćwiczyć oraz tego, że warto regularnie poddawać się badaniom kontrolnym. Jednak czasem przychodzą do mnie moi podopieczni i mówią, że mimo diety i ćwiczeń, nie czują się dobrze i nie widzą efektów. Może po prostu nie znają dobrze swojego organizmu…
Kiedyś i ja byłam święcie przekonana, że wszystko robię dobrze. Przecież z domu wyniosłam to, że nie trzeba gotować tłusto. Zamiast schabowego zawsze wolałam kurczaka. Nawet gdy jeszcze nie ćwiczyłam, waga szła w górę, chociaż powinna stać w miejscu. Z warzywami byłam za pan brat, a majonezu czy tłustych sosów nigdy nie lubiłam. Czemu więc tyłam?
Bo wtedy tak naprawdę nie zwracałam pełnej uwagi na to, co jem. A że czasy, o których wspominam w poprzednim akapicie, to relikt czasów studenckich, to dopiero po latach widzę, co było nie tak. Alkohol, fast foody, słodycze, podjadanie, nieregularne jedzenie, gazowane napoje. To wszystko wpłynęło na mnie niekorzystnie. Pomijam już fakt, że tyłam. Ja się przede wszystkim źle czułam. Wtedy było to dla mnie bez znaczenia. Po prostu chciałam schudnąć, a potem przestać tyć. Dlatego zdecydowałam się na pomoc dietetyka i spersonalizowaną dietę. Efekty szybko zauważyłam, ale nie trzymałam się jej do końca. I to nie tak, że jadłam rzeczy zakazane. Nie wyrabiałam z czasem. Zanim przygotowałam obiad i go zjadłam, okazywało się, że jest już pora podwieczorku. Porcję, które miałam wskazane w rozpisce były tak olbrzymie, że nie było mowy o zjedzeniu pełnych 5 posiłków.
Z biegiem lat życie zmodyfikowało mój indywidualny jadłospis. Poznałam ogólne zasady zdrowego żywienia i zaczęłam je wdrażać. Gdy dodałam do tego aktywność fizyczną, zaczęło się wszystko układać. Waga i centymetry spadały, a ja czułam się lżej. Do czasu…
O swojej diecie już wam opowiadałam. Możecie o niej przeczytać TUTAJ. Zdarzają się nam od niej następstwa i tzw. grzeszki, bo jesteśmy tylko ludźmi. Z zasady wiedziałam, które produkty pogarszają moje samopoczucie. Jednak teraz, będąc młodą mamą, której dopiero po pół roku zaczyna się stabilizować rytm dnia, widzę że coś znów jest nie tak. Nic nie zmieniam w jadłospisie i w swoich zasadach żywienia, a jednak mój organizm wariuje.
I wtedy spadła manna z nieba w postaci Dziennika obserwacji organizmu. Agnieszka, jego autorka, stworzyła go z myślą o sobie. Jeśli znacie jej bloga (a jeśli nie to koniecznie poznajcie), to wiecie, że dziewczynie naprawdę zależy na zdrowiu i na motywowaniu innych do dbania o siebie. Dlatego to, co było na początku przeznaczone do prywatnego użytku, stało się ostatecznie produktem, który może nabyć każdy z nas (o TUTAJ go kupicie).
Co jest w takim dzienniku i po co on jest? Generalnie chodzi o to, aby przez określony okres czasu dokładnie obserwować siebie i swój organizm i zapisywać wszelkie uwagi. Wydaje się banalnie proste i niektórzy mogą pomyśleć, że to zbędny wydatek, bo przecież wystarczy świadomie wybierać posiłki i produkty i już. Też tak sądziłam. Ale gdy zaczęłam wypełniać swoją wersję dziennika, to wtedy stałam się bardziej świadoma tego, co mogło wpływać na mnie niekorzystnie. Ot, taki kalafior i fasolka szparagowa. Mega zdrowe. A że latem są najlepsze, bo jest na nie sezon, to grzech nie skorzystać. Tyle że nie zdawałam sobie sprawy z tego, że te produkty mogą powodować też ból brzucha i nieprzyjemne wzdęcia. Dodam jeszcze jedna zaletę tego dziennika. Gdy okazuje się, że musimy go prowadzić naprawdę skrupulatnie, zapisując każdy grzeszek, stajemy się bardziej odporni na pokusy. No bo jak to. 3 dni idealnego odżywiania, a teraz mam wpisać, że pochłonęłam 3 kawałki tortu (tylko przykład – nikt chyba nie jest w stanie zjeść tylu kawałków tortu)?
Tak więc jak widzicie, taki dziennik to motywator i nasz „anioł stróż” w jednym. Do tej pory nie spotkałam takiego produktu, który pomógł by mi w dokładnym poznaniu swojego organizmu. A tak, sprawdzając menu z dnia poprzedniego wiem, co było nie tak. Przez co moja waga mogła skoczyć, dlaczego mnie bolała głowa albo czemu znów mi brak było energii. I właśnie też bardzo często każdy kto do mnie przychodzi, nie jest do końca świadomy swojego organizmu. Mówicie często: „normalnie jadłam, ale coś mi zaszkodziło”. Teraz już z tym nie będzie problemu.
No ale dosyć tej reklamy 😉 W końcu nie o nią tu chodzi, lecz o świadomość siebie samych. Tak jak znacie swój charakter i wiecie, jakie sytuacje wpływają na was negatywnie, to staracie się ich unikać. Tak samo będzie z waszymi organizmami, jeśli tylko będziecie się im uważnie przyglądać i dokładnie je poznacie.
To jak, znacie się dokładnie czy jeszcze nie?
Bardzo dziękuję za opinię <3 cieszę się, że masz pozytywne doświadczenia. Ja uważam, że obserwacja swojego organizmu to trudna i często żmudna praca, która jednak jest warta tego wysiłku i procentuje 🙂
Proszę bardzo 🙂 I w pełni się z tobą zgadzam. To żmudny proces, ale zysk jest w pełni opłacalny 🙂