Dzisiaj miał zostać opublikowany zupełnie inny post, taki typowo letni. Niestety, pogoda skutecznie psuje plany – zwłaszcza fotograficzne. Tak, tak, wiem: złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy 😉 Jednak decydując się na prowadzenie bloga chcę to robić na 100%. W moich planach wszystkie zdjęcia, które pojawią się na blogu będą wykonane wyłącznie przeze mnie, dlatego zamiast ściągać czyjąś fotkę z pinteresta, wolę poczekać na ładną pogodę, a w międzyczasie opowiedzieć wam moją fit historię. Bo w sumie skoro wam doradzam, to chyba warto żebyście wiedzieli, z kim macie do czynienia 😉 Zapraszam zatem w małą podróż w czasie…
Wszystko zaczęło się w przedszkolu. Brzmi infantylnie? Ale tak było. Chodziłam wtedy na tańce. Okazało się, że jakieś tam poczucie rytmu mam i nauczyciel zaproponował moim rodzicom, żeby mnie posłali na kurs do jego szkoły. I tak oto zaczęłam swoją przygodę z tańcem towarzyskim. Miałam 4 czy 5 lat i byłam jedyna taka mała :p Ale podobno jive wychodził mi najlepiej i w końcu gdzieś miałam szansę spożytkować swoją energię 😉 Rodzice wozili mnie na zajęcia na drugi koniec miasta, ale mówili że było warto. Niestety, mając 6 lat treningi przerwała złamana ręka (z przemieszczeniem, w 3 miejscach). Był to uraz na tyle skomplikowany, że nie było wiadomo, czy nie trzeba mi będzie operować ręki. Malutka byłam, dlatego moja mama, zawodowa rehabilitantka, podjęła decyzję o przymusowej przerwie. Po prostu bała się, że podczas podrzucania czy obrotów, partner może mi naciągnąć rękę i tyle będzie ze sprawności. 2 lata później znów miałam złamaną rękę (tą samą, w tych samych miejscach, ale bez przemieszczenia tym razem :)). A później to się rozleniwiłam i już nie chciałam chodzić na tańce :p
Za to będąc w szkole podstawowej chodziłam na SKS. To były lata 90, ich początek. Królowały girlsbandy, a na fali były Spice Girls. Chyba nie zdziwicie się, że wtedy moją ulubienicą była Sporty Spice 😉 Z tym że zamiast nudnych fikołków chciałam ćwiczyć takie akrobacje, które Mel C wykonywała w teledyskach. Kombinowałam, ale cóż. SKS to nie zajęcia indywidualne i musiałam się podporządkować.
Oczywiście przez całą podstawówkę chodziłam też na basen. Potem był też w gimnazjum i w liceum… i dlatego teraz nie lubię basenów krytych. Pływanie totalnie mi obrzydło, tak jak i siatkówka, w którą graliśmy na każdej lekcji WF w gimnazjum. Muszę przyznać, że akurat w tej kwestii to było dla mnie najnudniejsze 45minut. Raz na jakiś czas można pograć, ale żeby na każdej lekcji? 3 razy w tygodniu przez 6 semestrów. A jak przyszło co do zaliczenia to nagle się okazywało, że trzeba przebiec na czas 200m, a cała klasa po tym dystansie ledwo dyszała :p Nie byliśmy w ogóle do tego przygotowywani, ale zaliczenie musiało być.
Potem przyszło liceum. I znowu basen, bo moja szkoła mieściła się w starej kamienicy, bardzo wąskiej, i nie było w niej żadnej sali gimnastycznej. Dopiero chyba pod koniec szkoły zrobili nam małą siłownię, ale dużo z niej nie było nam dane korzystać. Coś tam jednak można było zacząć rzeźbić masę 😉
Skończyłam liceum i poszłam na studia. I tu zaczynają się schody. A propo schodów. W liceum pośladki miałam nawet nawet 😉 A to dlatego, że moja szkoła miała 4 piętra i czasem pierwsza lekcja była na parterze, a druga na 4 piętrze. Należało więc drałować z góry na dół i na odwrót. Zdarzały się też przez to korki 🙂
Ale wracając do tematu. Studia. Na studiach zaliczyłam jeden rok filologii klasycznej i podczas tych 2 semestrów po raz pierwszy w życiu miałam styczność z aerobikiem. Takim typowym. Zajęcia odbywały się raz w tygodniu. Ale jak poszłam na pierwsze, to na drugie, tydzień później, przyszłam z zakwasami. Tak słabe było moje ciało. Mimo to nie poddałam się. Jeździłam co wtorek na 8 rano na Ochotę (a mieszkałam na Woli i jeździłam przez okolice dworca zachodniego – mieszkańcy Warszawy wiedza, jakie rano są tam korki) i z każdymi zajęciami wkręcałam się coraz bardziej. Strasznie mi się to spodobało i już wtedy gdzieś pod koniec drugiego semestru pojawił mi się w głowie pomysł, że może i ja bym mogła być taką instruktorką? Decyzji jeszcze nie podjęłam. Miałam wtedy na głowie milion innych spraw. Pierwszy kierunek studiów poszedł w odstawkę, a ja zmieniłam go na filologię polską czyli na kierunek docelowy. Miałam też pracę i bardzo aktywne życie towarzyskie. Okraszone imprezami alkoholowymi i fast foodami. Jak to na studiach bywa. Wiecie, dorosła się poczułam 😉
Jednak trzeba było sobie zrobić przerwę z imprezami na 3 miesiące bo…zwichnęłam sobie rzepkę w lewym kolanie. Gips 4 tygodnie, zastrzyki przeciw zakrzepowe przez prawie 3 miesiące, po gipsie stabilizator 24/7 przez kolejne 2 miesiace i roczne zwolnienie z wf-u. Mus to mus. Ale jakoś ten brak aktywności wtedy mi nie doskwierał. Na rozpoczęcie roku akademickiego przyszłam o kulach. Z miesiąca na miesiąc było lepiej. Nawet nie zauważyłam, że spodnie robią się ciaśniejsze. Pamiętam że wtedy studiowałam (i miałam bardzo duże ciśnienie żeby nie mieć kolejnego roku w plecy), wyprowadziłam się od rodziców i musiałam nauczyć się zarządzać domem i do tego pracowałam w 3 miejscach. Jak wspominam tamten czas to sama się zastanawiam, jak ja to pogodziłam. Ale jak widać można było. No i jeszcze życie studenckie kwitło 🙂
Na drugim roku studiów wróciłam na wf. Postanowiłam spróbować jednak czegoś innego. Mój wybór padł na zajęcia Body Shape czyli aerobik połączony z elementami korektywy. Niech was ta korektywa nie zmyli. To po prostu nic innego jak teraz zajęcia zdrowy kręgosłup. Z każdych zajęć wychodziłam mokra, ale szczęśliwa. Super instruktorka, ok. 40 letnia, której studentki zazdrościły figury. Uczęszczałam na nie przez 4 semestry. Byłam pod tak wielkim wrażeniem prowadzącej, że wtedy po raz pierwszy powiedziałam: zrobię kurs i też będę instruktorką! A potem skończyły mi się żetony, a zajęcia, jak na moje ówczesne możliwości, były za drogie.
Dlatego na studiach magisterskich nie robiłam totalnie nic :p Do wakacji pomiędzy drugim a trzecim semestrem. Znowu się wyprowadzałam. Zamienialiśmy mieszkania i na trochę musiałam wrócić do rodziców pod ich dach. Pracowałam popołudniami, a rankami się nudziłam. Wtedy do Polski wchodziła zumba. Stwierdziłam, że spróbuję na własną rękę. Znalazłam filmiki holenderskiej instruktorki, która nagrywała też dance aerobic. Wkręciłam się. Podczas którejś sesji ćwiczeń niefortunnie wygięła mi się noga. Coś chrupnęło w prawym kolanie, zabolało. Zdecydowałam się więc na tygodniową przerwę. W międzyczasie usłyszałam o Ewce Chodakowskiej. Stwierdziłam: a co mi tam! Próbuję. Błąd! Robiłam wszystko zgodnie z filmikiem i co? Kolano odmówiło posłuszeństwa. Dlatego teraz powtarzam niczym zdarta płyta: pierwsze treningi należy wykonywać pod okiem trenera na żywo, żeby wykluczył ewentualne błędy i pomógł uniknąć kontuzji. Po tygodniu wizyta u ortopedy. Rezultat? 3 tygodnie rehabilitacji, zakaz ćwiczeń. Po 2 miesiącach kontrola. Było ok. Nie zmienia to jednak faktu, że dowiedziałam się o chorobie zwyrodnieniowej kolana. Tego się nie da wyleczyć. Mogłam jednak wrócić do treningów.
Wyprowadziliśmy się z narzeczonym już do naszego M3, szykowaliśmy się do ślubu i stwierdziliśmy, że chyba musimy nad sobą popracować. Mój mąż dostał z pracy kartę open do siłowni, a dla mnie wykupiliśmy oddzielną. Pierwsze wspólne treningi. Trener nam powiedział: dla mnie jesteście początkującymi. Przez 3 tygodnie sesja cardio 50 minut. Nie wiedzieliśmy, że 5 minut orbitreka może tak męczyć. Nasza forma była fatalna. Ale ciężka praca się opłaca 🙂 Z każdym miesiącem było coraz lepiej. Kiedy nie miałam motywacji do ćwiczenia trener pytał mnie po co to robisz? A ja odpowiadałam krótko: bo chcę być instruktorem fitness!
Rok później znalazłam się w Krakowie na szkoleniu Bokwa Fitness. Wystarczyło mi kilka zajęć, żeby być zdecydowaną, że to właśnie ta forma zajęć mi najbardziej odpowiada i że ją chcę pokazać światu. Łatwo nie było. Chodziłam od klubu do klubu, dzwoniłam, wysyłałam meile, ale nikt nie chciał instruktorki, która ledwo co zrobiła papierek i to na dodatek z kompletnie nie znanej formy zajęć. Tylko jeden klub zaryzykował. Marna stawka, na zajęciach maks 5 osób, ale nie żałuję poświęconego temu czasu. Przez rok prowadzenia wyłącznie tej formy zajęć stałam się instruktorem, który nie boi się odezwać do grupy. Mówi głośno i wyraźnie, rozmawia z uczestnikami i im doradza. Wiedziałam też, że odnalazłam swoją drogę w życiu. Dlatego bez żalu zrezygnowałam ze stażu w agencji PR i zostałam zawodowym instruktorem fitness.
W lutym 2015 roku potwierdziłam to dyplomem zawodowym instruktora sportu uzyskanym w Polskiej Akademii Sportu. Zaczęłam od zastępstw, a potem przyszły moje własne godziny zajęć. Na zajęcia przychodziło coraz więcej osób, które poznawały mnie na czyich zajęciach, a potem trafiały ostatecznie do mnie. Super uczucie 🙂 Poczułam, że w końcu to co robię ma sens, że w jakimś sensie pomagam ludziom i to im się podoba. Oczywiście cały czas pracowałam nad swoją sylwetką.
Gdy zaczynałam wchodzić w nowy etap formowania sylwetki okazało się, że jestem w 2 miesiącu ciąży. I już musiałam zmienić swoje treningi. Później nawet nie miałam na nie czasu. Ale aktywna byłam do połowy 8 miesiąca. Co było potem? Tę historię znacie, bo wspominałam o niej w tym poście. Teraz, po zaleczonym brzuchu, mogę znów wrócić do intensywnych treningów. Bo moja fit historia wcale się nie skończyła. Ona nadal trwa. Co więcej: dla mnie to dopiero początek, jeszcze się rozkręcam.
W dzisiejszym wpisie nie chodziło mi o to, aby pokazać wam ile schudłam, jakie miałam wymiary, jakie ciężary podnoszę. Zobaczcie proszę, ile kontuzji miałam w międzyczasie. Nie poddałam się jednak i mimo wszystko pracuję bardzo aktywnie. Choroba zwyrodnieniowa mi nie przeszkadza. Ruch pomaga mi ją „leczyć”, gdyż podczas poruszania się w moim organizmie produkuje się więcej mazi stawowej, która umożliwia swobodne poruszania kończynami w stawach i zmniejszania odgłos chrupania 😉
Oczywiście należy do wszystkiego podchodzić z rozsądkiem. Ja byłam stale pod kontrolą lekarzy i rehabilitantów. Dlatego wiem, kiedy muszę odpuścić, a kiedy mogę przygazować. Co więcej, teraz też mam kontuzję: zapalenie pochewek ścięgnistych czyli prostowników w nadgarstku (powstała od złego noszenia dziecka-moje mikro nadgarstki nie wytrzymały ;)). Ale to tylko nadgarstek. Ćwiczyć nogi i pośladki mogę nadal 🙂
Wiem, że moja fit historia jest tylko jedną z wielu. Chętnie poznam wasze 🙂 Mogą być w skróconej formie. A tymczasem życzę Wam miłego dnia 🙂