Drugi miesiąc 2017 roku za nami. Czas leci bardzo szybko. A zwłaszcza, gdy miesiąc jest krótszy. Zapraszam na podsumowanie miesiąca.

Są miesiące, które się lubi. Jak np. maj. Lubię go, bo jest wtedy super pogoda. Wszystko wtedy zapowiada zbliżające się lato. Lubię też lipiec, za jego leniwą, wakacyjną atmosferę. Lubię też wrzesień, bo wtedy jeszcze jest szansa na złapanie ostatnich letnich promieni słońca. Grudzień uwielbiam za świąteczną atmosferę i światełka na choince. Nie lubię listopada, bo jest zimno, mokro i ciemno. W tym roku nie lubię też lutego. Do tej pory ten miesiąc był mi zupełnie obojętny, ale w zeszłym roku darzyłam go szczególnym sentymentem, bo w końcu to właśnie rok temu urodził się mój synek.

O ile na początku miesiąca sądziłam, że w tym roku wszystko skupi się na szykowaniu imprezy urodzinowej dziecka, o tyle okazało się, że nie jestem w stanie na niczym się skupić w 100%. W zasadzie nawet skupienie się na 10% stanowiło dla mnie problem. Czułam się jak mały koliberek, którego mały móżdżek nie jest w stanie ogarnąć otaczającego go świata.

W podsumowaniu stycznia mówiłam o swoich wielkich, ambitnych planach i o tym, że wtedy zrobiło mi się bardzo dużo wolnego czasu. W lutym z kolei zajęć i obowiązków mi przybyło, czego dowodem jest nowy grafik. I jakoś tak strasznie trudno było mi wcisnąć w niego moje stałe obowiązki, m.in. takie jak blog czy youtube. Miałam mnóstwo pomysłów, ale niestety zabrakło możliwości i czasu do ich realizacji. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile razy próbowałam nagrywać vlogi. Nawet jak coś się udawało, to program do montażu odmawiał posłuszeństwa (w tym miejscu z chęcią poznam wasze opinie odnośnie wartych uwagi programów do montażu video). No i do tego, po zgraniu filmików z aparatu na komputer, okazało się, że kilka plików video jest uszkodzonych, więc cały materiał poszedł w diabły. Ale cóż, mówi się trudno. Co się odwlecze… Generalnie nie sprzyjał mi ten miesiąc jeśli chodzi o pracę. Tym bardziej czekam już na wiosnę. Może ona doda mi sił.

A skoro o wiośnie mowa. W niektóre dni pojawiało się piękne słońce. A jednego dnia była temperatura nawet już na plusie. Pełna gotowości chciałam iść z synem na spacer i nagle sms od męża: dzisiaj smog 560%. No i utknęliśmy w domu. I też właśnie przez ten smog nie lubię lutego. Mam wrażenie, że nawet w styczniu nie było aż tylu dni ze złą jakością powietrza.

Którejś nocy okazało się, że nagle kot dostał duszności. Teraz jest już wszystko w porządku, ale stracha miałam nie małego.

Ale teraz czas skończyć marudzenie i przejść do pozytywów. Ale nie będzie tak prosto…

Jak już wspomniałam w tym roku szykowaliśmy się do pierwszych urodzin synka. Ponieważ chcieliśmy, żeby dziecko po raz pierwszy w życiu na swoje urodziny spróbowało tortu, zdecydowaliśmy się przygotować go własnoręcznie. Ale nigdy tego nie robiliśmy. Uzbrojeni w silną wolę, przepis z internetu i niezbędne składniki przystąpiliśmy do pieczenia. Najpierw na próbę, na moje imieniny, co by nie było klapy w najważniejszy dzień roku 😉 Okazja była, bo w lutym mam imieniny. Efekt: biszkopt wyszedł, masa kremowa wyszła, lukier plastyczny…nie był plastyczny. Przypominał flubbera (tego z filmu z Robinem Williamsem). Całe szczęście mieliśmy czas, żeby znaleźć nowy przepis na masę plastyczną i spróbować jeszcze raz. Gdy przyszedł właściwy dzień, nic nie szło z tortem. Ale nie będę się tu skupiać tak na tym, ponieważ stwierdziłam, że niedługo napiszę post o tym, co może pójść nie tak podczas organizacji urodzin.

Co by się nie działo, wszystko skończyło się dobrze.

Pierwsze urodziny zakończone sukcesem…

W tym miejscu zwracam się z prośbą o nieśmianie się z powodu braku talentu plastycznego trenerki 😉

Z kotem świętowaliśmy dzień kota…

Zajęcia w sumie też były bardzo udane w tym miesiącu. Dziewczyny bardzo zaangażowane, ja również się wyszalałam, więc na ten aspekt mojej pracy nie mam co narzekać 🙂

I weź tu zrób ładne zdjęcie, kiedy twoje dziecko próbuje hakować twój telefon 😉

Na moich zajęciach szyby parują 🙂

A w walentynki dziewczyny pokazały swoją miłość do treningów 🙂

No tak…i wróciła mi kontuzja nadgarstka…tym razem nie tylko lewa ręka boli, prawa również 🙁

No a na koniec miesiąca zrobiła się iście wiosenna pogoda. Pierwsza huśtawka zaliczona 🙂

 

No i w ogóle w ostatni poniedziałek miesiąca dało się poczuć wiosnę w powietrzu. W końcu! 🙂

No dobra. Ostatecznie stwierdzam, że nie było w tym miesiącu aż tak źle. Czekam na prawdziwą wiosnę i liczę na pobudkę ze snu zimowego. Mam nadzieję, że w marcu będę bardziej aktywna. Zwłaszcza na youtubie.

Na blogu nie działo się zbyt wiele, ale poznaliście kilka przepisów na moje ulubione smoothie. Poznaliście też moją instagramową inspirację czyli Yoga Girl. Dowiedzieliście się też dlaczego ćwiczę z Anią Lewandowską oraz zwierzyłam wam się z tego, jak ostatnie 365 dni mnie zmieniło.

A wam jak minął luty?

 

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *