Dla wielu osób moja decyzja była całkowicie niezrozumiała. A ja od kilku miesięcy biłam się z myślami i zastanawiałam się, co powinnam zrobić, aby w końcu było lepiej. Ostatecznie podjęłam decyzję o zawieszeniu działalności gospodarczej i pójściu na urlop wychowawczy. Dlaczego? I co ja będę robić w tym czasie?
„A co ty będziesz w takim razie teraz robić?”
Jak sama nazwa wskazuje urlop wychowawczy to nic innego, jak po prostu czas, który poświęcam na wychowywanie własnego dziecka. I chociaż robię to każdego dnia od 2 lat, to jednak jako mikro-przedsiębiorca i tak miałam dużo obowiązków. Bo nie wiem czy wiecie, ale nawet na urlopie macierzyńskim przedsiębiorca musi prowadzić swoją działalność. Jeżeli jej nie prowadzi, to istnieje duże ryzyko, że do jego drzwi zapuka przedstawiciel z ZUS-u i zapyta, czy przypadkiem nie jest naciągaczem (a tak konkretniej to naciągaczką, bo przecież tylko panie idą na macierzyński) i nie założyła fikcyjnej działalności wyłącznie w celu pozyskania pieniędzy od państwa polskiego. Taaaaak, bo jak obecnie płaciłam prawie 1300zł miesięcznie na ZUS, to na pewno opłacało mi się to, żeby uzyskać 1000zł przez 12 miesięcy.
I w ten oto sposób w niespełna 2 tygodnie po porodzie ja siedziałam przy komputerze i spełniałam swoje obowiązki jako właściciel firmy. Niestety nie zdążyłam jej na tyle rozbujać, żeby móc kogoś zatrudnić, a później mieć głowę do kontrolowania tego, co robi mój pracownik. A nawet gdybym to zrobiła, to przecież i tak bym musiała pracować robiąc chociażby przelewy z wynagrodzeniem dla zatrudnionej osoby. Dlatego też nie mogłam powiedzieć, że ja byłam na urlopie macierzyńskim i że w pełni poświęciłam się dziecku.
Gdy Młody miał 4 miesiące zaczął regularnie jeździć ze mną na zajęcia dla mam z dziećmi. Bywał w klubie fitness tak często, jak ja. Z biegiem czasu ja zaczęłam coraz częściej wychodzić bez niego, rozszerzając ilość prowadzonych przeze mnie zajęć. Temu wszystkiemu towarzyszyły nieprzespane noce oraz permanentne zmęczenie fizyczne i psychiczne.
Gdy przeszłam na wysoki ZUS okazało się, że samym fitnessem, to ja nie za bardzo wyżywię rodzinę. No dobra, nikogo nie wyżywię, nawet chomika (gdybym go miała), bo nawet na ZUS nie starczało. Po prostu nie byłam w stanie tego kontrolować. Byłam zła na siebie za to, jak bardzo nie ogarniam prowadzenia własnej firmy. Wiele osób może mi zarzucić, że winna jestem sama sobie, bo nie umiałam się zorganizować. Zapewne jest w tym część prawdy, ale ile z tych osób wie, jak dokładnie wyglądał mój dzień z dzieckiem? Bo prawdopodobnie te osoby sądzą, że siedziałam i malowałam paznokcie, podczas gdy tak naprawdę nosiłam swoje dziecko na rękach przez pół dnia i pół nocy, byleby przestało płakać z powodu bólu brzucha. Albo po prostu miało skok rozwojowy i strasznie to przeżywało. Każde dziecko jest inne i każde z nich wymaga innego sposobu na zajmowanie się nim. Gdy tylko mąż przychodził z pracy – lub nadciągała babcina pomoc – ja brałam się do pracy, jeździłam prowadzić zajęcia, woziłam dokumenty po mieście. Ale niestety nie robiłam tego w typowych godzinach pracy większości społeczeństwa.
W styczniu tego roku nastąpił moment przełomowy. Miałam dość tego, że wstawałam codziennie o 7 rano, a kładłam się o 2 nad ranem. Często te kilka godzin snu i tak były przerywane pobudkami Młodego. Nie miałam już siły na nic. Co z tego, że w końcu zaczęłam zarabiać konkretne pieniądze, skoro towarzyszyły mi nerwy, stres, wieczne opóźnienia w przekazywaniu zleceń i skleroza? Zapominałam o podstawowych rzeczach, pisałam głupoty i nie widziałam podstawowych błędów. Na zajęcia jechałam totalnie nieprzygotowana i czasem dopiero wchodząc na salę fitness przypominałam sobie, jaki rodzaj zajęć prowadzę. To wszystko nie tylko mnie irytowało, ale przede wszystkim negatywnie wpływało na opinię o mnie. Po prostu nie zachowywałam się jak profesjonalistka. I prawda jest też taka, że pracowałam każdego wieczora – 7 dni w tygodniu. Pełnych urlopów nie brałam, bo już nawet ciut mniej pracy, było dla mnie formą odpoczynku (ale tak naprawdę złudną). Ostatecznie doprowadziłam się prawie do wycieńczenia organizmu. Kręciło mi się w głowie, ciągle źle się czułam i miałam wrażenie, że zemdleje.
Dlatego stwierdziłam, że prościej będzie zrobić sobie przerwę całkowicie i w końcu zająć się własnym dzieckiem, tak jak tego chciałam na początku. Nie widzę w tym nic złego. Jednak kiedy ogłosiłam światu swoją decyzję usłyszałam, że nawet tygodnia ze swoim dzieckiem nie wytrzymam. Padały pytania: I co ty teraz będziesz robić? Dzieckiem się zajmować? Zgłupiałaś? Wrócić szybciej niż myślisz!
Hej! Świadomie zdecydowałam się na założenie rodziny i nie uważam, że zajmowanie się nim to kara (a wypowiedzi niektórych tak brzmiały). Nie chciałam też nigdy posyłać dziecka do żłobka, bo chociażby z punktu finansowego było to nieopłacalne. Żłobek w Warszawie to dość droga impreza, a do placówek państwowych dzieci dostają się czasem po kilku latach (np. gdy kończą już przedszkole 😉 – ). Niania też nie jest drobnym wydatkiem. Zresztą, czy to źle, że sama chcę zajmować się własnym synem? NIE! Na razie podjęłam decyzję o zawieszeniu działalności na 6 miesięcy. Spokojnie: mam sporo planów na ten czas.
Moje plany na urlop wychowawczy.
Ponieważ zwolniły mi się wieczory i każdy z nich mam wolny, to planuje je wykorzystać na maksa. Zamierzam nadrobić zaległości książkowe, przegląd prasy, a także obejrzeć filmy i programy telewizyjne, które nagrałam/kupiłam, ale nawet nie miałam kiedy ich odfoliować. Planuję też w końcu zacząć trenować typowo pod siebie i wypróbować metody kształtowania sylwetki, których nauczyłam się na kursie trenera personalnego. Czyli zamierzam sama stać się klientem klubów fitness i siłowni i korzystać z ich dobrodziejstw. Chciałabym też skorzystać z plenerowych treningów, m.in. jogi, które są organizowane przez wiele urzędów dzielnic w Warszawie.
Ponieważ połowa urlopu wychowawczego przypada na okres letni, to zamierzam więcej czasu spędzać na działce i cieszyć się wiejskim powietrzem. Rozważam też samodzielny wyjazd z synem, gdzieś ciut dalej. Nigdy sami nie wyjeżdżaliśmy, więc może to odpowiednia chwila na wycieczkę krajoznawczą? Nie ukrywam jednak, że trochę się boję tej „samotnej” wyprawy. Wszelkie rekomendacje, gdzie warto udać się na wyjazd z dzieckiem, mile widziane 🙂 Chciałabym też nadrobić zaległe spotkania towarzyskie.
A tak poza tym to planuję w końcu zająć się też stroną firmową i ją dopieścić do końca, a także zadbać o blog, rozwijać go i dbać o niego nieustannie! 🙂 Mam nadzieję, że teraz po prostu będę mieć czas na realizację wszystkich pomysłów na posty.
Właśnie mijają pierwsze dwa tygodnie, odkąd nie pracuję. I wiecie co? Nie narzekam na nudę – codziennie mam masę obowiązków do zrobienia, ale… jestem wyluzowana, mniej zestresowana i mam więcej cierpliwości do humorków dziecka. Nie budzę się co rano z myślą „czy uda mi się w ogóle dziś popracować?”, „Czy Młody zlituje się nade mną i pójdzie w drzemkę w ciągu dnia?” (nie pójdzie – on już nie sypia w dzień). Dogadujemy się z synem znacznie lepiej i widać, że ta sytuacja służy nam obojgu. W tej chwili nie żałuję tej decyzji ani trochę. Skoro przed urodzeniem dziecka udało mi się bardzo szybko poradzić sobie z wkroczeniem na rynek jako przedsiębiorca, to sądzę, że i poradzę sobie po tej przerwie. Ale zanim to nastąpi zamierzam cieszyć się rodzinną sielanką. I Wy częściowo będziecie mi w tym towarzyszyć 🙂
Pozytywna energia bije z tego posta i to chyba najlepszy dowód na to, że podjęłaś słuszną decyzję. Myślę, że dobrze wykorzystasz ten czas i na pewno wszyscy na tym skorzystacie 🙂
Wszyscy na to liczymy 🙂
No i bardzo dobrze! Ja tez nie wysłałam dziecka do żłobka i siedzimy codziennie w domu i delektujemy się sobą na maxa. Lubię ten czas ☺
Właśnie na to liczę, że teraz zupełnie inaczej będziemy z Młodym się do siebie odnosić i się też będziemy delektować 🙂
To odpuszczenie, że nie musisz liczyć na to, co zrobi lub czego nie zrobi syn, abyś Ty mogła popracować zmienia podejście do codzienności o 180 stopni – znam to z własnego doświadczenia, ogromną ulgę poczułam gdy postanowiłam po prostu odpuścić.
I myślę, że o wiele więcej teraz robię dla siebie, swojego biznesu i Klientów, bo mam kiedy się rozwijać, przeczytać, nauczyć, napisać coś bardziej rozbudowanego czy odpowiedzieć dłuższymi zdaniami na maile i wiadomości prywatne, niż kiedy skakałam między zadaniami i miałam presję codziennego miliona spotkań.
Ten czas można ciekawie wykorzystać, jeśli tylko pozostawi się na sobą wszystkie „muszę” – i tego Ci życzę! 🙂
Dziękuję bardzo 🙂 A odpuszczanie to rzecz, której najtrudniej się nauczyć – zwłaszcza w czasach, gdy zawsze wszystko musi być na wczoraj :/