W tym roku minęło 5 lat jak prowadzę własną firmę. Tak się przytrafiło, że niecały rok później od założenia działalności zostałam mamą. Od ponad 4 lat staram się łączyć prowadzenie firmy z opieką nad dzieckiem i jednocześnie prowadzeniem domu i być prawdziwą #bossmom. W tym wpisie opowiem: w jaki sposób łączę wszystkie obowiązki? Czy z nerwów osiwiałam? Co mnie zaskoczyło najbardziej i przede wszystkim… CZY UDAJE MI SIĘ TO POŁĄCZYĆ?

Skąd pomysł na własną firmę?

Zanim przejdę do analizy tego, czy udaje mi się połączyć prowadzenie firmy z macierzyństwem, wspomnę, co było powodem, dla którego postanowiłam zostać przedsiębiorcą.

Przez całe studia łapałam się różnych prac, żeby zarobić na studenckie życie, a także na czynsz. Jak to bywa w większości przypadków, były to prace typowo studenckie: call center, prace na recepcjach itd. Zawsze mnie ciągnęło do pisania i szukałam prac w redakcjach, ale jakoś poza darmowymi praktykami, nikt mnie nie chciał zatrudnić. Jeżeli gdziekolwiek się załapałam, to zawsze były to umowy śmieciowe. A ja już wtedy poważnie myślałam o przyszłości i o tym, że chciałabym zacząć odkładać pieniądze na emeryturę, ale też przede wszystkim, żeby być ubezpieczoną! No bo ile można być ubezpieczonym u taty, żeby móc skorzystać z NFZ-u? Szczególnie że przy każdej wizycie system w ogóle nie wykazywał, że jestem ubezpieczona i musiałam wypełniać 2 strony oświadczenia.

Niestety, co kolejny pracodawca, tym bardziej byłam wykorzystywana i mamiona wielkimi obietnicami. Jak coś się w firmie nie udawało, to zwalano na mnie mimo że zawsze wywiązywałam się ze swoich obowiązków. Po prostu byłam takim „etatowym” kozłem ofiarnym. Aż w końcu stwierdziłam, że mam tego dość! Postanowiłam, że zakładam własną działalność, bo skoro nikt mi nie chce pomóc, to sama muszę o siebie zadbać. Myśli o założeniu firmy nie towarzyszyły wielkie plany biznesowe. Ja po prostu chciałam się utrzymać i mieć pewność, że jak kiedyś zajdę w ciążę, to nie wydam majątku na poród w prywatnej klinice i że będę miała w ogóle gdzie rodzić.

I tak oto zostałam przedsiębiorcą.

Pierwsze miesiące na swoim i straszny smok!

Ok, ok, przyznaję od razu. Smoka nie będzie – chyba że taki przysłowiowy, który straszy wszystkich. Mnie, jako młodego przedsiębiorce, straszono tym, że nie będę zarabiać przez co najmniej pół roku, że muszę mieć odłożonych mnóstwo pieniędzy (tyle że skąd je miałam wziąć wcześniej zarabiając szalone 1600zł?) i że nie wiadomo, czy w ogóle się utrzymam przez pierwszy rok.

Tymczasem okazało się zupełnie inaczej, bo do momentu urodzenia dziecka, w ogóle nie narzekałam na brak pracy, brak zarobków i cieszyłam się z płynności finansowej. Bez żadnego problemu udawało mi się połączyć pracę copywritera z prowadzeniem zajęć fitness. Zlecenia przychodziły jedno za drugim, a godziny fitnessu same dopisywały się do grafiku. Sielanka!

Wszystko się zmieniło, gdy zostałam mamą.

Ach śpij kochanie, a mama popracuje

Gdy urodził się mój syn byłam w bardzo komfortowej sytuacji, bo wprowadzono przepis, że kobiety przebywające na macierzyńskim, są zwolnione z opłacania ZUS-u.

Postanowiłam, że skoro tak, to ile tylko wytrzymam, to zostaję z dzieckiem i nie pracuje. A gdy mi się znudzi siedzenie w domu, to wrócę do fitnessu. Szkoda tylko, że moja księgowa nie powiedziała mi, że przedsiębiorca tak nie może zrobić, gdy pobiera zasiłek macierzyński. Oznaczało to, że jednak nie będę mamą na pełen etat i muszę wrócić do pracy szybciej niż planowałam.

I znów miałam szczęście, bo udało mi się znaleźć miejsce, w którym szukali instruktorki do prowadzenia zajęć dla mam z dziećmi. Pakowałam więc Młodego ze sobą i jazda na salę 🙂 Potem trafiło się kolejne miejsce i jeszcze kolejne. W ciągu dnia Młody był moim asystentem podczas zajęć Fit Mama, a wieczorami tata przejmował dyżur nad dzieckiem, ja natomiast jechałam prowadzić zajęcia dla dorosłych. Było dobrze, dopóki nie skończyło się zwolnienie z zus-u, a potem przyszło przejście na duży zus*.

*dla tych co nie wiedzą: przedsiębiorca, gdy zaczyna działalność, może skorzystać z preferencyjnego opłacania składek, które są niskie, a po okresie 2 lat przechodzi na opłacanie pełnych składek. Przynajmniej tak było, gdy ja zaczynałam działalność. Teraz już nie nadążam za zmianami przepisów dla początkujących.

Trzeba było zwiększyć przychody, żeby nie zarabiać na sam zus. Wróciłam do copywritingu, z którego zlecenia robiłam wtedy, gdy dziecko spało. A że moje dziecko zrezygnowało z drzemek w ciągu dnia gdy miało 1,5 roku, to zostawały mi do pracy tylko wieczory i noce. Wiem, że dużo mam tak pracuje, ale u mnie nie było to tak pięknie, jak pokazuje się w social mediach. No i ze względu na charakter dziecka praca w ciągu dnia odpadała. Jak to się skończyło? Przeczytajcie ten wpis, to się wszystkiego dowiecie:

Wielki powrót!

Po tej przerwie wróciłam do pracy we wrześniu 2019 (a planowałam wrócić we wrześniu 2018 po pół roku przerwy).

I nie będę owijać w bawełnę, że tylko dzięki temu, że mój powrót do pracy się opóźnił, to łatwiej mi było połączyć pracę z opieką nad dzieckiem. Zwłaszcza, że dziecko chodzi już do przedszkola. Tak naprawdę zaczął już chodzić w styczniu 2019, ale jako debiutant przedszkolny, musiał często chorować 😉 Dlatego też więcej czasu spędzał w domu niż w przedszkolu, stąd decyzja o przedłużeniu zawieszenia działalności. Od września 2019 do marca 2020 chorował tylko 2 razy, więc była to idealna dla mnie sytuacja, bo gdy Młody jest w przedszkolu, ja mam czas na pracę.

Teraz naszą idyllę przerwał koronawirus i musieliśmy się nauczyć życia z pandemią. Dla mnie najgorzej, bo zaczęło się wszystko w tygodniu, w którym miałam rozpocząć nowe współprace z klubami i gdy moja działalność miała się odbić od dna. Tak wszystko się rozmyło. A ja przeniosłam się do świata fitnessu on-line.

Moje metody czyli jak ja to robiłam

Wiem, że z tego co przeczytaliście powyżej może się wydawać, że łączenie pracy z macierzyństwem mi nie wychodzi(w chwilach zwątpienia też tak uważam), ale nie jest tak do końca. Bo jednak przez prawie 2 lata firma działała, a ja pieniądze zarabiałam. Mniejsze, większe, ale były.

Ze względu na odbyte wcześniej szkolenia i osobiste doświadczenie mogłam prowadzić zajęcia w ciągu dnia, na które mogłam zabrać dziecko. I do pewnego momentu on w ogóle nie przeszkadzał w pracy.

Jeśli musiałam zawieźć dokumenty do księgowej, to pakowałam go w samochód i jechał ze mną. Kilkumiesięcznemu dziecku jest naprawdę obojętne, gdzie będzie spało 😉

Najgorzej było połączyć opiekę z pracą przy komputerze. Gdy tata wracał z pracy, to on zajmował się dzieckiem, a ja szykowałam dokumenty lub jechałam na zajęcia wieczorne. Oznacza to, że kluczem do sukcesu jest łączenie opieki nad dzieckiem. Bez męża to już tylko praca po nocach by mi zostawała. Pomocna okazała się także instytucja o nazwie „babcia”, która wbrew opinii bardzo dużej grupy osób wcale nie jest dostępna 24/7, bo babcia nadal pracuje. Gdy babcia mogła pomóc, to pakowałam laptopa i jechałam do strefy coworkingowej, żeby mieć chwilę ciszy. Ale później połączyli ją z klubem fitness, więc było głośniej niż w domu 😉

Ostatnim rozwiązaniem była praca późnym wieczorem, ale przyznajcie sami, kto z was ma siłę i ochotę siadać do pracy o godzinie 22?

Jednak i tak najlepszą pomocą jest: PRZEDSZKOLE! 😀

Między 8:30 a 15:30 mam czas na prowadzenie zajęć, pisanie tekstów, szykowanie rozpisek treningowych i dietetycznych. Gdy dziecko jest w domu, to nie ma mowy, żebym pracowała. To ten typ, który lubi mieć uwagę opiekuna, a dopomina się o nią zwłaszcza wtedy, gdy zaczyna się robić konkretne rzeczy 😉

A co z wieczornymi zajęciami prowadzonymi w domu? Wtedy znów pomaga mi mąż. Także przy prowadzeniu zajęć on-line. W te wieczory staramy się tak wszystko zorganizować, żeby Młody był wykąpany, przebrany i nakarmiony, zanim zaczną się moje zajęcia. Potem tata zabiera syna na wieczór z książkami i kładzie go spać. Gdy dziecko się rozchoruje i nie może iść do przedszkola, a ja muszę poprowadzić rano zajęcia, to jest dziadek, który cieszy się już emeryturą.

Dużym ułatwieniem jest też nowy sposób przekazywania dokumentów do księgowej, bo robię to wyłącznie on-line, dzięki czemu oszczędzam czas. Wystarczyło tylko zmienić księgowość 😉

I tak oto radzę sobie 🙂

Kilka słów podsumowania

Gdyby ktoś prosił mnie o radę, w kwestii łączenia prowadzenia firmy i opieki nad dzieckiem to powiedziałabym że:

  • nie bój się prosić o pomoc,
  • dziel opiekę nad dzieckiem z partnerem,
  • pracuj wtedy, gdy dziecko śpi (w ciągu dnia),
  • nie zakładaj firmy w trakcie ciąży czy urlopu macierzyńskiego – jeśli możesz, rozkręć (chociaż minimalnie) firmę przed zajściem w ciążę lub załóż firmę wtedy, gdy będziesz mieć pewność, że ktoś jest ci w stanie pomóc. Teraz jest możliwość sprawdzenia czy dany biznes, na który mamy pomysł, się sprawdzi, bez konieczności otwierania działalności. Skorzystaj z tego w trakcie macierzyńskiego, a w miarę sukcesów załóż firmę już oficjalnie.
  • mierz siły na zamiary – lepiej czasem wziąć mniej pracy i później dołożyć, gdy okaże się, że masz czas i siły, niż później martwić się o to, czy dasz radę się wyrobić ze wszystkim.

I na koniec, odpowiadając na pytania z nagłówka: czy osiwiałam? Tak, ale to już przed ślubem czyli 2 lata przed ciążą 😉 A co mnie najbardziej zaskoczyło? Nieprzewidywalność. Z dzieckiem czasem ciężko coś planować i trzeba być elastycznym. I też zaskoczył mnie sam fakt, ile czasu zajmuje opieka nad dzieckiem i to, że obiad można jeść w piżamie 😉

Teraz pytanie do was: są tu jakieś #bossmom? Jak sobie radzicie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *