Lato to fantastyczny czas na próbowanie nowych rzeczy. Większe miasta, jak Warszawa, organizują w tym czasie darmowe treningi, dzięki czemu mamy możliwość przetestowania nowych aktywności i sprawdzenia, czy nam się spodobają. Tak było i ze mną. Postanowiłam się przełamać i poszłam na jogę.
Jeśli czytaliście mój post o 5 aktywnościach, do których mnie nikt nie zmusi, to wiecie, że joga znalazła się na tej liście. Co się zatem stało, że wybrałam się na zajęcia?
Wspominałam o tym, że podczas wakacji zdecydowaliśmy się na zakup nowego mieszkania. O ile jest to bardzo pozytywne wydarzenie, to jednocześnie niesie ze sobą odrobinę (a nawet ciut więcej) stresu. Chciałam się wyciszyć w jakiś sposób, bo nieustanne przebywanie na placach zabaw generowało wyłącznie hałas 😉 Prawda jest taka, że co chwila stało coś na przeszkodzie, żebym udała się na zajęcia. Nastąpił jednak ten dzień, w którym mogłam spokojnie udać się na jogę.
Wybrałam zajęcia na Bemowie odbywające się w parku Górczewska. Przyjemna lokalizacja, dużo zieleni, piękna pogoda – warunki idealne na trening w plenerze. Jednak zwracając uwagę na to, że podczas tych zajęć należy się wyciszyć, to sąsiedztwo zapachu kiełbaski smażonej na grillu, czy też gromadka biegających i krzyczących dzieci, nie są najlepszymi towarzyszami relaksacji 😉 Dlatego jeśli komuś zależy na kompletnej ciszy, to na pewno zajęcia popołudniowe w bardzo uczęszczanym parku nie będą odpowiednie. Dla mnie jednak były to wystarczające warunki do relaksu, ponieważ wiedziałam, że jestem tam „sama” – w tym sensie, że żadne krzyki czy wołania, nie były skierowane do mnie. Dzięki temu mogłam skupić się na sobie i na praktyce.
Teraz przejdę do wrażeń z zajęć, bo to jest głównym tematem tego wpisu. Jako trener, który prowadzi treningi w określony sposób, musiałam odciąć się od moich oczekiwań względem tego, jak powinny wyglądać te zajęcia. W końcu jest to zupełnie inna forma niż klasyczne fitnessowe zajęcia.
Relaksacja na samym początku była dla mnie małym zaskoczeniem, bo spodziewałam się jej na końcu. Tak też się stało i została ona powtórzona jako forma wyciszenia. Nie jestem natomiast pewna, czy umiejscowienie jej w pierwszej fazie zajęć jest standardową (nazwijmy to) procedurą, ale tutaj mogło to wynikać ze specyficznej lokalizacji i tego, że kilka osób się spóźniło. Szczerze też przyznam, że na relaksację, taką trochę dłuższą, bardzo czekałam, ponieważ ją poznałam już kilka miesięcy temu i staram się codziennie znaleźć 10 minut dla pełnego wyciszenia. Korzystałam już z różnych form relaksacji i jeśli tylko wyrazicie zainteresowanie, to chętnie o tym napiszę na blogu 🙂 Tutaj się nie zawiodłam, bo instruktorka dokładnie przeprowadziła nas przez skanowanie ciała. I wszystko odbyłoby się w należytym skupieniu, gdyby nie jedna formułka: „a teraz rozluźnijcie zwieracze”. Tak bardzo się tego nie spodziewałam, że prawie wybuchłam śmiechem. Całe szczęście się powstrzymałam i zachowałam powagę, ale ta fraza bawi mnie do dziś 😉
Pomiędzy relaksacjami był czas na praktykowanie poszczególnych pozycji. Wyjdę na straszną ignorantkę, ale z nazw, które zapamiętałam, pojawił się na pewno pies z głową w dół, pozycja kota i pozycja drzewa. Wszystko było przeprowadzone w prosty sposób, który umożliwił uczestnikom swobodne ich wykonanie. To bardzo duży plus, ponieważ sądzę, że zarówno osoby początkujące, jak i zaawansowane, nie były zawiedzione. Być może też kilku nazw celowo zabrakło, ponieważ instruktorka skupiła się na opisie ich wykonania, co bardzo ułatwiało zapamiętanie sekwencji ruchów. Zmiana pozycji następowała w dynamiczny sposób, co mi się podobało. Bałam się tego, że w utknę w jednej na kilka minut i będę tak stać/leżeć/siedzieć bez ruchu. Tutaj jednak moje obawy się nie potwierdziły, a dla mnie to było miłe zaskoczenie.
Wiele pozycji wiązało się z rozciąganiem, ale nie zabrakło też takich, które zmusiły mięśnie do pracy. Spodziewałam się lekkiego bólu mięśni brzucha następnego dnia, ale nic takiego nie nastąpiło. Dla mnie to była dobra wiadomość, ponieważ okazało się, że moja forma nie jest taka najgorsza 😉 Jeżeli zaś chodzi o pozycje wymagające rozciągania się, to sądziłam, że nie będę w stanie wykonać żadnego ruchu (moje ciało ma tendencję do zapominania o tym, że poddaje je rozciąganiu i ciężko mi wypracować większą elastyczność i gibkość), ale okazało się, że w niektórych pozycjach – nieskromnie mówiąc – wymiatałam ;D
Zupełnie nie spodobała mi się część zajęć poświęcona nauce oddychania. Wiem, że m.in. o to w jodze chodzi – o naukę prawidłowego oddychania i kontrolę nad nim. Nie wiem też, czy ćwiczenie zaproponowane przez instruktorkę było na bardzo podstawowym poziomie (zatkanie palcem jednej dziurki od nosa, wdech jedną dziurką, a potem zatkanie drugiej dziurki i wydech pierwszą dziurką przez określony czas), ale mnie osobiście zanudziło. Zanudziło do tego stopnia, że miałam ochotę zrezygnować z dalszych zajęć. Jednak stwierdziłam, że może powtórzenie tego samego po raz dziesiąty (a nawet piętnasty) niesie za sobą więcej korzyści, których akurat nie dostrzegam. A może po prostu instruktorka troszkę przegięła z ilością powtórzeń. Z pewnością zakończenie tej sekwencji ćwiczeń było jednym z lepszych elementów zajęć.
Podsumowując: jestem zadowolona, że zdecydowałam się przetestować jogę na własnej skórze w obecności instruktora, który miał na mnie oko i mógł korygować ewentualne błędy. Wiem też, jak wygląda praktyka jogi w dłuższym wykonaniu i z czego składają się całe zajęcia. Dzięki temu mogę bez ściemniania powiedzieć coś osobom, które pytają się mnie po treningach o inne aktywności. Udało mi się osiągnąć cel, którego oczekiwałam na samym początku: odprężyłam się i rozruszałam ciało. Wyciszenie było tym, czego potrzebowałam w danym momencie. Jest to na pewno aktywność, którą można polecić dla osób szukających spokojniejszych zajęć, takich, które pozwalają wyrównać i lekko obniżyć tętno, zamiast je podnosić. Nie mówię jodze stanowczego „nie”, ale ta forma aktywności z pewnością nie jest dla mnie. Wolę standardowe zajęcia wzmacniające czy też inne formy stretchingowe. Wiem jednak, że gdy będę potrzebować totalnego wyciszenia, a będę się chciała poruszać, to gościnnie, raz na jakiś czas, mogę udać się na jogę.
Ciekawa jestem Waszych jogowych historii. Dajcie koniecznie znać czy ćwiczycie jogę i jakie były wasze pierwsze wrażenia. Możecie też polecić mi instruktorów, których warto odwiedzić w Warszawie 🙂