Nie zawsze tak o sobie uważałam, ale często od znajomych słyszałam, że ja to zawsze byłam aktywna i że zawsze musiałam coś robić. Nawet mój mąż potrafił mi powiedzieć, żebym w końcu usiadła na chwilę i przestała się tak kręcić. Chodziłam jak nakręcona. Aż nadszedł w końcu ten dzień: wyczerpały mi się baterie. Od tamtej pory wprowadziłam do swojej codzienności kilka prostych zadań, które pomagają mi się wyciszyć i zrelaksować.

Z medycznego punktu widzenia stres przyczynia się do pogorszenia stanu zdrowia. Co prawda niedawno pojawiły się badania, które twierdzą, że stres wcale nie przyczynia się do rozwoju chorób przewlekłych, ale jednak po tym co mnie spotkało w ostatnich miesiącach, w ogóle w to nie wierzę. Rozmawiałam też o tym z internistą, który powiedział wprost, że stres nie przyczynia się do przewlekłych chorób fizycznych (czyli stres nie spowoduje raka), ale jego permanentna obecność wpłynie na pogorszenie funkcjonowania układu krążenia i układu oddechowego. Będziemy płycej oddychać, tętno i ciśnienie się podniosą, a to będzie powodowało nasze gorsze samopoczucie. Stres może też sprzyjać postawieniu złej diagnozy. W jaki sposób? Idąc do lekarza na badania, gdy nasze tętno właśnie osiąga poziom maksymalny, sprawiamy, że zyskujemy np. podejrzenie nadciśnienia lub chorób serca. Również płytki oddech i uczucie duszności może zostać pomylone z astmą. Dlatego jeśli chcemy uniknąć przypadkowego i niepotrzebnego leczenia, lepiej wyluzować.

Dodam jeszcze, że to co teraz praktykuję, jest kompletnym moim przeciwieństwem. Kiedyś uważałam, że takie rzeczy to bzdury i że w ogóle to jakieś nieporozumienie. Musiałam dojść do naprawdę granicznego punktu, żeby spróbować tych metod jako ostatniej deski ratunku. Bo to m.in. sprawy duchowe, ale nie powiązane z żadną religią. O czym mowa?

Relaksacja – remedium na moje spięte mięśnie

Pierwszą rzecz zaczęłam praktykować już kilka miesięcy temu. Wtedy też, gdy codziennie chodziłam i warczałam na wszystkich i na wszystko, a moje ciało było spięte z nerwów do granic możliwości, dowiedziałam się o relaksacji. Każdy kto zetknął się z tym terminem zapewne zna jej powiązanie z Edmundem Jacobsonem. To od niego wszystko się zaczęło, a zjawisko świadomego napinania i rozluźniania mięśni stało się początkiem coraz większej ilości technik. Ponieważ byłam nadmiernie spięta to technika Jacobsona była dla mnie bolesna ze względu na konieczność napinania poszczególnych mięśni, kiedy one i tak były już za bardzo spięte. Dlatego też przeszłam do relaksacji autogennej Schulza, która okazała się być dla mnie idealna. Jej zadaniem jest izolowanie poszczególnych grup mięśniowych, poprzez wywołanie uczucia ciężkości i ciepła. Czyli wyobrażamy sobie, że nasza ręka jest ciężka, dzięki czemu swobodnie opada na podłogę lub łóżko dając stan odprężenia. Nie od razu Rzym zbudowano i mi nie do końca udawało się w pełni odprężyć. Jednak praktyka czyni mistrza i da się tego nauczyć bez żadnego problemu.

Każdemu, kto ma ochotę wypróbować relaksacji polecam znalezienie na youtubie filmików audio z instruktażem. Wystarczy wsłuchać się w polecenia narratora i wykonywać poszczególne zadania bez zastanawiania się, co teraz należy zrobić. Warto jednak nie zrażać się po pierwszej nieudanej próbie z wersją audio. Mi trochę czasu zajęło poszukiwanie idealnej narracji, w której przede wszystkim odpowiada mi głos narratora. Musi być on dla nas przyjemny. Jeśli będziecie zastanawiać się tylko nad tym, jaki lektor czy lektorka ma irytujący głos, z całej praktyki nici. Zadbajmy też o odpowiedni nastrój. Relaksacja nie powiedzie się (a przynajmniej ta początkowa), jeśli za ścianą sąsiad będzie wiercił w ścianach dziury, a twoje dzieci będą ganiać po domu i krzyczeć. Relaksacje można wykonać rano, kiedy wszyscy domownicy jeszcze śpią – dzięki czemu wkraczamy w nowy dzień pozytywnie – albo wieczorem, aby łatwiej było nam zasnąć, bez zastanawiania się nad trudami życia. Osobiście wolę drugą opcję, bo rano…od razu zasypiam 😉

Co zyskujemy dzięki relaksacji? Na początek rozluźnienie mięśni, rozładowanie wewnętrznych napięć, a do tego nabywamy umiejętność kontrolowania naszego ciała. Przydaje się to szczególnie podczas sytuacji stresogennych. Relaksacja nie jest powiązana ze strefą duchową, lecz z psychologiczną naturą człowieka. Psycholodzy wykorzystują tą metodę do leczenia m.in. nerwicy czy depresji u pacjentów, a także podczas sesji z nadpobudliwymi dziećmi.

„Hydroterapia” czyli idę posiedzieć godzinę w wannie i ani mi się waż przeszkadzać!

Celowo użyłam nazwy tego rodzaju terapii w cudzysłowie, ponieważ nie uczęszczam na nią do żadnych klinik czy do SPA, lecz wykonuję ją w domu. Uwielbiam kąpiele w wannie! Codziennie mogę siedzieć po kilka godzin w ciepłej wodzie i moczyć się bez ograniczeń. To dla mnie totalne oderwanie od wszystkiego. Jestem tylko ja i wanna, a wszystko co pozostałe zostaje za drzwiami łazienki. A że ostatnio odkryłam kule do kąpieli z Victoria’s Secret, to moja przyjemność została spotęgowana. Wanna to mój azyl, w którym chowam się przed wszystkim co niechciane. Już samo przebywanie w wodzie mnie relaksuje, a gdy jestem bardzo spięta, dodatkowo włączam sobie muzykę relaksacyjną. Dzięki temu szybciej się odprężam, sytuacje nerwowe, które wspominam w głowie, odchodzą w dal, a ja powoli odzyskuje uśmiech na twarzy. Swoją drogą muzyka relaksacyjna też nie była mi nigdy po drodze i zawsze wydawała mi się nudna. To niesamowite, jaką przemianę przechodzi człowiek w swoim życiu…

Hydroterapia to nie tylko siedzenie w wannie. W sanatoriach, spa czy klinikach stosuje się jej różne rodzaje, ponieważ sam zabieg polega na stosowaniu zmiennych rodzajów ciśnienia i temperatury wody. Dlatego też jeśli wolicie prysznic, to i pod nim możecie stosować hydroterapię. Efekt będzie ten sam: rozluźnienie napięcia mięśniowego, poprawa krążenia, wyciszenie organizmu.

Cisza! Trwa medytacja…

Na koniec przejdę do najbardziej kontrowersyjnej metody wyciszania jaką jest medytacja. Niektórzy łączą ją nierozerwalnie z jogą, ale to nie jest tak, że jedno istnieje bez drugiego. Wspominałam już o tym, że z jogą mi nie po drodze, ale medytacja wkroczyła w mój harmonogram. Sama z siebie nie zdecydowałabym się jej wypróbować, gdyby nie propozycje od kilku lekarzy. I to nie lekarzy medycyny wschodniej, bo też w tym kierunku dążą myśli wielu osób. O nie. O medytacji wspomniał mi internista, ortopeda oraz pulmunolog! Wszystko to zbiegło się w czasie, gdy szukałam odpowiedzi na pytanie co mi dolega, kiedy wszystkie wyniki badań są dobre, ale ja nie czuję się ok i mam problemy. Byłam tym tak bardzo zestresowana, że gdy dotarłam na wizytę do ortopedy, aż trzęsłam się z nerwów. Lekarka od razu to zauważyła i zaczęła ze mną rozmawiać poza tematem, z którym do niej przyszłam. Internista co prawda zaproponował jogę, ale gdy powiedziałam, że nie odpowiada mi ta aktywność, zaproponował wypróbowanie samej medytacji. Powiedział, że sama medytacja nie musi być związana z duchowością i wierzeniem w inne wszechświaty czy bóstwa. Ma w niej chodzić przede wszystkim o oderwanie się od pobudzających bodźców zewnętrznych i umiejętność kontrolowania oddechu, bo od niego bardzo dużo zależy. Wspomniał o tym także pulmunolog, który z rozbrajająca lekkością powiedział tak: Płytki oddech? To niech pani przez chwile pomedytuje i go zacznie kontrolować.

Medytacja jest dla mnie najtrudniejszą praktyką, ponieważ wymaga kompletnego skupienia i oderwania myśli od codziennych spraw i obowiązków. A ja tego nie umiem! Mój mózg od wczesnych godzin porannych już układa sobie plan działania na dany dzień i zastanawia się, na jakie przeszkody dziś trafi. I wierzcie lub nie, ale pozbycie się tych wszystkich głosików w głowie jest strasznie trudne. Bo masz być tylko ty i twój oddech. Reszta ma zadziać się sama. Powiązane z medytacją jest pewne ćwiczenie oddechowe, która pomaga uspokoić nerwy, a które przedstawiła mi ortopeda. Jest bardzo proste i wymaga tylko kilku powtórzeń. Należy wziąć głęboki wdech nosem, a potem powoli ustami, jak najdłużej, wydychać powietrze. Celem ćwiczenia jest wydłużenie wydechu. Ja przeszłam od 6 sekund do 30 sekund. Gdy tylko macie przed sobą trudne zadanie do wykonania (rozmowa o prace, spotkanie z przełożonymi), spróbujcie tego ćwiczenia, a szybko poczujecie, jak tętno z przyspieszonego wraca do poziomu spoczynkowego.

O każdej z tych metod przeczytałam już wiele artykułów i książek i wszędzie jest napisany jeden wniosek: TO PO PROSTU POMAGA! Osoby badane podczas testów wykazywały lepszą kondycję fizyczną i psychiczną, miały lepsze wyniki badań, w pracy były bardziej efektywne, a do tego z większym entuzjazmem patrzyły na życie. Jak jest u mnie? Tak samo. Jest mi znacznie lepiej. Zauważyłam też, że gdy nie wykonuję żadnej z tych metod, od razu moje ciało zaczyna się napinać, a ja staję się bardziej nerwowa. Napięcie mięśni utrudniało mi też treningi, a teraz czuję, że jest trochę łatwiej. Dlatego nie zamierzam z nich rezygnować. Skoro mi pomaga, to znaczy że zakładany efekt został rzeczywiście osiągnięty.

Ciekawa jestem, czy ktoś z was stosuję którąś z tych metod. A możecie macie jeszcze zupełnie inne sposoby na wyciszenie? Dajcie znać 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *